Przejdź do głównej zawartości

Lawendowe zapomnienie

Amelia zamknęła książkę i westchnęła zrezygnowana.
- Po co ja czytałam tego cholernego Grey'a? - Odłożyła pozycję na półkę i udała się do kuchni. Stanęła przy kuchennym blacie i zabrała się za przygotowywanie obiadu.



Nie lubiła swojego życia. Marzyła o wspaniałej karierze piosenkarki, nagrywaniu płyt i koncertach. Skończyła jako nauczycielka emisji głosu w miejskim domu kultury. Po pracy wracała do domu. Do męża, który w liceum był obiektem westchnień wszystkich koleżanek. Przystojny, umięśniony blondyn. Oczytany i elokwentny. Skończył studia prawnicze i zajął się karierą adwokacką. Pobrali się na piątym roku studiów. Rafał był jej pierwszą miłością i dla niego poświęciła wszystko - karierę i miłość do muzyki. Po dwóch latach na świat przyszła Waleria i wywróciła poukładane życie Amelii o sto osiemdziesiąt stopni. Kobieta zajęła się dzieckiem i domem. W przerwach pomiędzy jedną drzemką małej, a drugą biegała do domu kultury i ćwiczyła emisję głosu z dzieciakami.

Od kilku dni nie dawała jej spokoju myśl, że nie takiego życia pragnęła, Zastanawiała się nad sobą i stwierdziła, że jej życie osobiste i seksualne osiągnęło poziom zerowy. Mieszając zupę wpadł jej do głowy pomysł, który mógł szybko spalić na panewce, jeśli natychmiast nie wprowadzi go w czyn. Rzuciła wszystko i biegiem ruszyła do szafy. Będąc pod wpływem powieści, wyimaginowanego Grey'a i jego erotycznych pomysłów, postanowiła zaskoczyć męża. Wyjęła z szuflady koronkową bieliznę i czarne pończochy. Wygrzebała krótką czerwoną sukienkę z niebotycznym dekoltem i szpilki na jedenastocentymetrowych obcasach. Miała ochotę na dziki seks na mężowskim, uporządkowanym biurku. Chciała przypomnieć Rafałowi tę namiętną dziewczynę, dla której stracił głowę. Uśmiechnęła się do swoich myśli, sięgnęła po torebkę, kluczyki od volvo i pojechała do kancelarii Rafała.

Zaparkowała przed wejściem, weszła do budynku i skierowała swoje kroki do gabinetu męża. Zauważyła, że nie ma asystentki.
Cóż, pewnie poszła zanieść dokumenty do sądu. To nawet lepiej - pomyślała Amelia i nacisnęła klamkę.
Stanęła jak sparaliżowana w progu. Jej oczom ukazała się plątanina ciał. Dłonie jej męża błądzące po plecach asystentki. Blond czupryna schylająca się i dotykająca piersi Anety - asystentki i ciche jęki obojga. Obserwowała ich przez chwilę, a potem chrząknęła znacząco i spojrzała dumnie na wystraszoną parę.
- Widzę, że dobrze się bawicie - powiedziała, dzielnie powstrzymując łzy - nie przeszkadzajcie sobie. Już wychodzę. - Trzasnęła drzwiami i pobiegła do samochodu. Była rozżalona, zła i nieprawdopodobnie zraniona. Jak mogła być tak głupia i się nie domyślić? Przecież ta dziewczyna była chodzącym seksem, a jej właśnie kończył się termin przydatności.

Zanim dojechała do domu, zatrzymywała się kilkukrotnie, bo łzy ograniczały jej pole widzenia. Wpadła do domu jak huragan. Zadzwoniła do mamy i poprosiła o opiekę nad Walerią przez kilka dni, w międzyczasie wrzucając do torby ubrania. Musiała odreagować i zapomnieć. Cały czas przed oczami miała tę nieszczęsną dwójkę z wykrzywionymi ekstazą twarzami. Nie wiedziała dokąd pojedzie, ale oby dalej od Poznania, Rafała i tej cycatej siksy. Spakowana i przebrana w dżinsy, zielony top i baleriny wybiegła z domu. Wsiadła do auta i wciąż płacząc ruszyła przed siebie.
Jechała nie myśląc szczególnie o tym dokąd się wybiera. Wyjechała na autostradę i skierowała się w stronę Świecka, na zjeździe w Trzcielu zrobiła krótki postój żeby odetchnąć, a potem ruszyła dalej na zachód. Krajówką dojechała do Świebodzina, minęła wielki postument Jezusa i kilka małych miejscowości, których życie kręci się wokół przejezdnych i turystów. Zatrzymała się na niewielkiej stacji paliw by zatankować i napić się kawy, kiedy zauważyła wielki plakat promujący Gminę Łagów. Piękne jeziora, lasy. Cisza i spokój. To było to! To cel jej podróży! Nie zastanawiając się długo, zapłaciła w kasie i ruszyła w trasę. GPS wskazywał tylko dwadzieścia kilometrów, więc miała nadzieję na znalezienie noclegu przed zapadnięciem zmroku.

Dotarła do Łagowa o zmierzchu. Zaparkowała na parkingu przed jakimś zamkiem, wysiadła i odetchnęła pełną piersią. Powietrze było rześkie i świeże, a miejscowość, mimo zapadającego mroku prezentowała się wyjątkowo pięknie. Zafascynowana patrzyła na mury zamku i czerwoną wieżę górującą  nad dziedzińcem. Wzięła torbę i ruszyła w stronę starych masywnych drzwi. Zameldowała się w hotelu i rzuciła na łóżko, płacząc jak nigdy dotąd. 

Obudziły ją promienie słońca wpadające do pokoju. Przeciągnęła się leniwie. Zadzwoniła do mamy i  zapewniając ją, że wszystko w porządku wyjrzała przez okno. Widok był wspaniały. Patrzyła na spokojną taflę jeziora i zieloną ścianę lasu. Od razu poczuła się lepiej i z odrobinę lepszym humorem zeszła na śniadanie. W drzwiach restauracji wpadła z impetem na barczystego szatyna, który wnosił do kuchni skrzynkę pełną warzyw i przypraw. Zderzenie było tak silne, że upadając, Amelia chwyciła za skrzynkę, posyłając zawartość pudła na podłogę. Nim wygrzebała się ze stosu produktów, zdążyła otaksować mężczyznę. Z zadowoleniem zauważyła, że był ubrany w czarne dżinsy i białą, lnianą koszulę. Miał kręcone włosy i zielone oczy, które łypały na nią z zainteresowaniem. Pachniał przyjemnie szałwią i jałowcem. Amelia wstała niezgrabnie i nie odrywając od niego wzroku powiedziała:
- Cześć, bardzo cię przepraszam! Zaraz pomogę posprzątać cały ten bałagan. Mężczyzna popatrzył na nią uważnie, zebrał wszystko z podłogi i poszedł dalej, nie zaszczycając jej już żadnym spojrzeniem.
- Matko! Co to miało być?! - burknęła do siebie.
Po posiłku postanowiła zwiedzić miejscowość. Łagów okazał się cudownym miejscem, na którym nowoczesność nie położyła swojego wielkiego łapska. Brama Marchijska zachwycała wyglądem, a baszta przywodziła na myśl najazdy rycerskie.
Amelia nie myślała o Rafale. Nie odsłuchiwała jego nagrań na sekretarce. Chciała być sama. Zerkała do telefonu tylko po to, by wysłać mamie sms lub porozmawiać z córką.
Przechodząc obok brzegu jeziora, zauważyła stanowisko rowerów wodnych. Wypożyczyła jeden z nich, założyła kapok i wypłynęła na środek jeziora. Podziwiała cudowny widok zielonych drzew, odbijających się w tafli wody. Pod powierzchnią toczyło się słodkowodne życie, pływały wodorosty, ryby, a od wody odbijały się małe owady. Ptaki śpiewały swoje letnie pieśni, a ona odpoczywała i oddawała się słodkiemu lenistwu. Odgięła głowę do tyłu tylko na chwilę, ale zmęczenie całonocnym płaczem dało o sobie znać i  usnęła. Jej rower dobił do brzegu w momencie kiedy rozpętała się burza. Amelia nie miała pojęcia jak długo spała, szybko wyskoczyła na brzeg i przywiązała linę do konaru drzewa. Była przerażona i przemoczona do suchej nitki. Wiedziała, że nie jest bezpieczna ani na jeziorze, ani wśród drzew, ale z dwojga złego wybrała las. Po chwili usłyszała krzyki i obróciła się w kierunku lasu.
- Amelio, na litość boską! Co ty tu robisz w czasie burzy? - To był mężczyzna z restauracji, który biegł do niej przez zarośla.
- Skąd wiesz jak mam na imię? - bąknęła.
- To mała miejscowość. Ludzie wiedzą tu wszystko. Zresztą nie czas na dyskusje. Musimy się schować. Mieszkam niedaleko w leśniczówce. Biegnijmy! - zawołał, podając jej dłoń i ciągnąc w nieznanym kierunku.
Po pięciu minutach intensywnego biegu, dotarli do małego domku w samym sercu lasu. Otoczony lasem i obrośnięty gęstymi pnączami, wyglądał jak z bajki.
- Mam na imię Wiktor. Jestem tutejszym leśniczym. Wejdź proszę do kuchni. Zaparzę herbaty i dam ci jakieś ubrania na zmianę. Amelia weszła do pomieszczenia i wycierając twarz rozejrzała się. Drewniane blaty, sosnowy stół, szafki i mnóstwo ziół na parapecie. Poczuła znajomy zapach szałwi i jałowca. Zamknęła oczy i zaciągnęła się głęboko.
Wiktor przyglądał się przez chwilę nieznajomej kobiecie stojącej w jego kuchni. Wyglądała zjawiskowo. Kasztanowe mokre włosy i ubranie przylegające do krągłego ciała. Podszedł do niej w momencie kiedy odwracała się w jego stronę. Podniósł dłoń i widząc jej ciche przyzwolenie, dotknął różowych policzków. Amelia zadrżała i pod wpływem impulsu pocałowała go, przywierając swym ciałem do jego klatki piersiowej. Włożyła w ten pocałunek cały żal i smutek, o których chciała zapomnieć.
Wiktor całował jej szyję, głaskał ramiona i wplatał palce we włosy.
- Masz ochotę na kąpiel, nieznajoma?
- Z przyjemnością - odpowiedziała.
- Zaraz wracam.
Wiktor wrócił po pięciu minutach  niosąc ze sobą puszysty szlafrok. Podszedł do Amelii i powoli zdjął z niej ubrania całując każdy centymetr drżącego ciała. Kobieta czuła się jak nigdy dotąd. Drżała z rozkoszy na myśl o kąpieli z przystojnym nieznajomym. Pieścił jej piersi, całował dłonie i zmysłowo naciągał na nią szlafrok.
- Pragnę cię, Amelio. Od dzisiejszego poranka wiedziałem, że się spotkamy. Nie sądziłem, że to nastąpi tak szybko - szepcząc do ucha zaprowadził oniemiałą kobietę do łazienki. Czekała tam przygotowana kąpiel. Duża wanna z hydromasażem zajmowała połowę pomieszczenia. Wiktor zdjął szlafrok z Amelii, wziął ją na ręce i całując delikatnie posadził na brzegu wanny. Odwrócił się i sięgnął po bawełniany woreczek. Kiedy go otworzył, z wnętrza wydobył się upajający zapach lawendy. Wyjął dwie gałązki suszonego kwiatów i zaczął przeciągać po ciele Amelii. Jęknęła z rozkoszy i rozchyliła uda. Wiktor drażnił jej sutki zielem, na zmianę z delikatnym pogryzaniem. Kobieta drżała z pożądania. Odchyliła się i z niecierpliwością czekała na dalsze pieszczoty. Podał jej dłoń i pomógł wejść do wanny.
- Uklęknij w wodzie, nieznajoma - polecił Wiktor.
Puls Amelii przyspieszył momentalnie. Wiktor wszedł do wanny i włączył bicze wodne, które skierował na nabrzmiałą z podniecenia kobiecość. Amelia krzyknęła z rozkoszy, odchyliła głowę i zaczęła poruszać rytmicznie biodrami. Mężczyzna przyglądał się chwilę, a potam posadził ją na kolanach. Uniósł dłońmi jej pośladki i wsunął się w rogrzane ciało. Po kilku intensywnych ruchach znieruchomiał i palcem doprowadził ją do otępiającego orgazmu.
Patrzyli na siebie bez słów przez jakiś czas. Amelia ciężko oddychała, a Wiktor zamknął oczy i zamruczał z zadowolenia.
- To było... - urwała
- Cudowne, prawda? Czekałem na ciebie! - Przytulił dłoń do jej policzka i złożył na ustach słodki pocałunek.
- Mam męża.
- Csiii. Nie psuj tego. - Wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni.
Amelia postanowiła:
Nie wracam do Poznania, przynajmniej teraz...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn