Przejdź do głównej zawartości

Prosty zarobek

Czasem w poszukiwaniu zlecenia zapuszczam się w nieskończone czeluście internetu i ryję sobie tam radośnie jak świnia za truflami, zastanawiając się czasem czy niektóre sposoby werbowania "pracowników" nie powinny być karane. Bo jak się okazuje, zleceń i ofert jest sporo, można w nich przebierać jak w ulęgałkach, ale najpierw trzeba z siebie zrobić idiotę i dać sobie wmówić, że zarobienie tysiaka, to bardzo prosta sprawa i wcale nie trzeba się narobić. 

A co nie jest zabronione, to jest dozwolone. Pozwólcie więc, że przedstawię Wam rozmowę z panią, która była pewna, że złapała na haczyk potencjalną ofiarę, ale jak się później okazało ofiara walczyła...

Zaczęło się od niewinnego ogłoszenia na jednej z grup facebookowych. Oferta pracy brzmiała tak:

"Chcesz sobie dorobić, albo marzysz o fajnych pieniądzach bez wychodzenia z domu? Ta oferta jest właśnie dla Ciebie. Od Ciebie zależy ile będziesz zarabiać, napisz do mnie na priv, a wyjaśnię Ci na czym polega praca."

Pomyślałam, że pewnie kolejna sprzedaż kosmetyków, zakładanie kont fikcyjnych, cudowne, zdrowotne dżemiki za stówkę lub tanie niemieckie środki piorące produkowane w Chinach, ale ciekawość wzięła górę, napisałam więc:





Odpowiedź była grzeczna i zachęcająca (schemat werbowania ofiar zachowany), ale lakoniczna i nic niewyjaśniająca, czyli trzeba było się dopytać, a pani dać szansę na wyklarowanie sytuacji. Należy dodać, że już nie jesteśmy per pani, a płynnie przechodzimy do internetowego bruderszaftu, żeby milej nam się komunikowało:





Sprawa się klaruje, bo okazuje się, że jednak żeby zarobić, trzeba kasę dać, czyli zostać klientem firmy, ale nie należy się poddawać, nadal można zarobić świetne pieniądze, wszak 1300 złotych na drodze nie leży. Dowodów na zarobek nie ma żadnych, nikt takich rubryk nie prowadzi, ale  co mi szkodzi, prawda?





Oto i pierwsze spięcie, pani została złapana na kłamstwie...


Bruderszaft zostaje szybko cofnięty, znów pani staje się profesjonalistką, która oferuje pracę. Kobieta potrzebuje chwili na odpisanie mi na wiadomość, więc pewnie pyta swojego opiekuna, co z taką drążącą temat babą ma zrobić. W końcu skleca odpowiedź:


Pani się zapowietrza i w te pędy udaje się po poradę  do swojego opiekuna.



I szanowni moi, wyjaśnia się zasada działania firmy, dziękuję więc uprzejmie, a Wam wyjaśniam na czym to polega. 
Zapisujesz się (najczęściej nie czytając małego druku) i w tym momencie jesteś związany z firmą umową, na mocy której raz w miesiącu wysyłają ci kosmetyki, środki czystości, etc, za które musisz zapłacić i je sprzedać w grupie, którą sobie stworzysz. Po kilku tygodniach, firma na SWÓJ koszt, zaprasza cię na szkolenie w trzygwiazdkowym hotelu (i tu się cieszysz, bo wyżera za darmo, dbają o swoich pracowników, czujesz się doceniony) i przez cały dzień jakiś pseudo - coach bez papierów opowiada ci pierdoły. Jaki to jesteś wspaniały, jak to możesz zostać wiejskim milionerem i pokazać wszystkim sąsiadkom, że jesteś kimś i po dwóch miesiącach będziesz jeździć po wiosce zielonym nowiutkim mercem, jeździć na Malediwy, pić drinki z palemką, a im oko zbieleje z zazdrości. Ale żeby to mieć to musisz zainwestować! I ciągle mówić, że jesteś czegoś wart i jesteś wspaniały, i zamawiać, zamawiać, zamawiać. Inwestujesz więc w te produkty, wymieniasz w domu wszystkie domestosy i inne ajaxy na produkty firmy i jesteś szczęśliwy, bo oni o ciebie dbają, ty jesteś lojalny i zastanawiasz się czy nie wprowadzić na rynek mrożonego pieczywa z logo firmy, bo jesteś tak wdzięczny za zmiany w swoim życiu, że pomnik byś im wystawił. Wszystkie ciotki i pokotki zapraszasz do swojej małej grupy zarobkowej. Marzy ci się, że one będą u ciebie kupować, tak jak ty dajesz przykład - wymienią w chałupie wszystkie środki higieniczne i będziecie się wzajemnie pilnować i napędzać oraz codziennie bladym świtem (bo o tym tez mówi coach) kontemplować swoją wspaniałość i czytać mądre książki, pt. "Bądź pozytywny całe życie".

Po kilku miesiącach okazuje się, że budzisz się z ręką w nocniku, zamiast nowego auta masz stary rower składak, Malediwy to tylko w myślach, bo nawet palcem po mapie nie pojedziesz, ponieważ nawet na atlas cię nie stać. Niestety twoja grupa dochodzi do wniosku, że płyn do mycia kibla może kupić w Biedrze, a krem do twarzy w pobliskiej drogerii i w dupie ma twoje firmowe produkty. Zostają ci za to gigantyczne długi i pozytywna kupa dobrej coachowskiej energii.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn