Przejdź do głównej zawartości

Uciekając przed...




 

Biegła z przerażeniem w oczach. Zimny wiatr smagał policzki jak bat, a gałęzie rozrywały delikatną tkaninę na ramionach. - Jeszcze tylko kilka metrów i będę bezpieczna - pomyślała.






Coroczne spotkanie integracyjne miało odbyć się tym razem w Górach Sowich.
- Dlaczego wysłali nas do jakiegoś lasu? Nie mogli jak co roku, do Turcji? Tam jest ciepło, spokojnie i podają drinki - gorączkowała się Adela.
- Cięcia budżetowe - oznajmił Adam i pomógł koleżance wejść do autokaru. - Będzie fajnie, zobaczysz.
- Oby - mruknęła i zajęła miejsce.
Droga minęła szybko za sprawą coli i małych butelek whisky, a także obecności Adama i reszty zespołu. Zameldowali się w pokojach i położyli spać. O szóstej rano z łóżek wyrzucił ich dyrektor regionalny, który z uśmiechem oznajmił zespołowi, że zamiast wylegiwania się w łóżkach i leniwego zwiedzania zarządza wyjście w góry.
Adela nie była zadowolona. Ostentacyjnie zameldowała się na miejscu zbiórki w szpilkach, jedwabnej bluzce i ołówkowej spódnicy. To miał być bunt przeciwko wyjazdowi w góry i głupiemu pomysłowi zabawy w podchody. Nie chciała bawić się w harcerzy i tłuc po lesie, szukając kolegów z pracy.
Przeklęła pantofle już po kilku minutach marszu. Mogła ubrać baleriny - odniosłaby taki sam skutek. Zła i zrezygnowana stanęła przed uśmiechniętym dyrektorem i czekała na przydział. Okazało się, że trafiła do grupy uciekającej.
Wyruszyli tuż po ognisku, pieczonych kiełbaskach i durnych pieśniach turystycznych. Była wściekła. Maszerowała z resztą grupy, ale nie odzywała się do nikogo. Marzyła o ciepłym pokoju w pensjonacie i gorącym prysznicu.

Ściemniało się. Alkohol buzował w żyłach wędrowców, a humory dopisywały. Adela mimo obolałych stóp i otartego naskórka, nie traciła rezonu. Szła z podniesioną głową i zaciętą miną. Żałowała, że nie ma z nią Adama. On podniósłby ją na duchu. Tak, zdecydowanie zawsze mogła na niego liczyć.

Był przeciętnym mężczyzną. Krótko ostrzyżone blond włosy, niebieskie oczy schowane za okularami w rogowych oprawkach i miły uśmiech, powodowały, że darzyła go zaufaniem. Gentelman w każdym calu: proszę, dziękuję, ależ tak, nie ma sprawy... Niestety był typem nudziarza. Nie zaskakiwał, był bardzo przewidywalny. Adela miała wrażenie, że męskość schował pod wykrochmaloną, białą koszulą i miłym uśmiechem, a szkoda. Wielka szkoda.

Przerwała rozmyślania, kiedy zorientowała się, że idzie szlakiem całkiem sama. Obejrzała się, ale nie zauważyła nikogo. Zerknęła na komórkę, okazało się, że nie ma zasięgu. Na nic zdały się jej krzyki i wołanie o pomoc. Nikt się nie odzywał. Wściekła się i obrała północny kierunek. Było już całkiem ciemno. Chłód wstrząsnął jej ciałem, a na skórze pojawiła się gęsia skórka. Nie widziała nic, prócz jasnego zarysu kocich łbów. Szła zrezygnowana i zziębnięta, kiedy nagle usłyszała kroki. Przystanęła na chwilę i nasłuchiwała. Była przekonana, że ktoś się zbliża. Serce podeszło jej do gardła. Postanowiła, że nie da się złapać. Biegła co sił w nogach, przeskakując leżące na drodze kamienie. Złamała obcas i wpadła w kosodrzewinę, drapiąc  boleśnie nogi ostrymi gałązkami.

Wyrzuciła pantofle i kontynuowała ucieczkę. Jej oddech przyspieszył, a w żyły wystrzeliła adrenalina. Drżała. Stopy piekły i odczuwały każdą, nawet najmniejszą nierówność. Nie zwalniała tempa. Nie zważała na gałęzie, które ocierały się boleśnie o jej ciało, hacząc i rozrywając bluzkę.

Przerażona uczepiła się drzewa, by choć przez chwilę odpocząć. Nie dane jej było uspokoić rozedrganego ciała. Dwa metry od niej ktoś nastąpił na gałązkę i Adela usłyszała jej trzask. Wstrzymała oddech, ale jej serce tak głośno tłukło się w jej piersi, że bała się, że prześladowca je usłyszy. Nagle poczuła gorący oddech na szyi. Przerażona wystrzeliła przed siebie i biegła ile sił w nogach. Rozdarła spódnicę, ale dzięki temu lepiej jej się biegło. Pomiędzy drzewami zobaczyła migoczące światło i zarys budynku. Skierowała kroki w tamtą stronę, nie zwalniając ani na sekundę. Wpadła z impetem do domu i rozpłakała się ze strachu. Była bezpieczna.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, a strach uderzył w nią ze zdwojoną siłą. W kominku ktoś rozpalił  ogień, a na ścianach żarzyły się czerwone kinkiety. Pod oknem leżał materac przykryty baranimi skórami. Zmęczona i przerażona osunęła się na podłogę i zaszlochała. Nagle światła zgasły, blada łuna z kominka padała na posadzkę, pomarańczowe języki ognia tańczyły w palenisku i zadrżały nagle wraz z powiewem zimnego wiatru, który wdarł się do pokoju przez niedomknięte okno.

Adela usłyszała kroki. Zbliżały się do niej coraz szybciej. Krzyknęła, kiedy silne dłonie zacisnęły się wokół jej nadgarstków. Mężczyzna odwrócił Adelę i założył jej na oczy opaskę, a ręce trzymał w żelaznym uścisku. Próbowała się wyrywać, ale silne ramiona nie pozwoliły jej na to. Krzyczała z całych sił, kiedy jej poszarpane ubrania opadały na podłogę. Przewróciła się i poczuła na plecach miękkość baraniej skóry. Szloch wstrząsnął jej ciałem, kiedy poczuła gorące usta na swoich wargach i brutalny język napastnika. Mężczyzna scałował łzy z jej policzków, uwolnił piersi i zaczął pieścić jej kobiecość. Odczucia były tak silne, że bezwiednie uniosła biodra wychodząc na spotkanie tajemniczemu mężczyźnie. Kiedy orgazm owładnął jej ciało i oddech zwolnił, udało jej się zdjąć z oczu opaskę. Otworzyła powieki i spojrzała prosto w niebieskie oczy Adama...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn