Kiedy Aleksandra Rumin zadebiutowała powieścią "Zbrodnia i Karaś" nawet nie przypuszczałam, że będzie to tak diabelnie inteligentne i lotne kompendium wiedzy o poszczególnych warstwach społecznych, w dodatku okraszone ogromną dawką humoru i ironii.
Obraz Henryk Niestrój z Pixabay
Kolejną zbrodnię autorka umiejscowiła na osiedlu i kiedy zaczynałam lekturę, zastanawiałam się komu oberwie się w pierwszej kolejności. No i już od samego początku było pewne, że tym razem po głowach dostaną pseudo dziennikarze z popularnych brukowców, celebryci, artyści znani z tego, że są znani, ale też mieszkańcy polskich osiedli, którzy żyją specyficznie i szalenie niespołecznie.
Zabawa była przednia. Aleksandra Rumin jak zwykle wytknęła ludzkie przywary, zadrwiła z typowych zachowań i wykpiła to w sposób boleśnie radosny. To był taki trochę śmiech przez łzy, ponieważ każdy czytelnik jest w stanie wskazać w bohaterach kogoś, kogo zna i podobnie się zachowuje. Czasem może też zweryfikować swoje życie i spojrzeć na nie z przymrużeniem oka.
Widać, że autorka doskonale orientuje się w zasadach panujących w celebryckim światku, w polowaniu na sensacje i tzw. ustawkach. Dokładnie też wie, co dzieje się w mieszkaniach na wielkich osiedlach i jak współżyją ze sobą sąsiedzi. I do tego cały czas śledzi ludzkie poczynania. Świetny z niej obserwator i dobra pisarka, która swoje to wszystko potem uskutecznia w każdej swojej powieści.
W każdej dotychczasowej książce znajdowało się miejsce dla jakiegoś zwierzęcia. Był już zarozumiały kot i ciapowate owce, a teraz czas na najprawdziwszego dzika, który z lubością oddaje się ryciem miejskich trawników i wyżeraniem co smaczniejszych kąsków z pobliskich śmietników. A pomiędzy tym całym zwierzęco-ludzkim rozgardiaszem, znajdzie się też czas na śmierć w niewyjaśnionych okolicznościach.
Polecam wszystkim, którzy mają dystans do życia i do siebie. Śmiejmy się, bo tylko to nam pozostało!
Komentarze
Prześlij komentarz