Przejdź do głównej zawartości

Karina Bonowicz – Nie wywołuj wilka z lasu

Stare porzekadło mówi żeby złego wilka nie wywoływać z lasu. W przypadku tej książki zło nie czai się tylko w lesie, ale czuć jego obecność w całym Czarcisławiu. Wokół wszystkich osób magicznych, których w tej miejscowości nie brakuje, dzieją się rzeczy dziwne i trudne do wytłumaczenia. Po niemal roku oczekiwania, Karina Bonowicz powraca z drugą częścią młodzieżowego fantasy Gdzie diabeł mówi dobranoc.



Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że druga część sagi będzie jeszcze bardziej zagmatwana niż pierwsza, a to zwiastowało jeszcze przedniejszą zabawę niż ostatnio. No i nie zawiodłam się.

W Czarcisławiu trwają przygotowania do ważnego rytuału. Dwoje koryfeuszy, czyli Alicja i Nikodem gorączkowo poszukują naczynia, które jest im do tego niezbędne, ale żeby je znaleźć muszą najpierw poskładać w jedność wskazówki, które zapisane w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, a pojawiają się one jedynie im. Pozostali z kręgu usiłują nie dopuścić do przesłuchania Borysa oskarżonego o umyślne przemienienie człowieka w strzygonia, ale w międzyczasie na terenie miasta pojawiają się kolejne trupy, które raczej nie zostaną niezauważone. Trwa więc wyścig z czasem... i siłami wyższymi.

Karina Bonowicz umie budować napięcie. Niby robi to powoli i z rozmysłem, niby dość ostrożnie, ale w kulminacyjnym momencie potrafi zaskoczyć czytelnika na tyle, że nie chce się kończyć czytać. Najgorzej, że nie ma części trzeciej – wtedy pozostaje jedynie płacz i zgrzytanie zębów. Trzeba czekać na ciąg dalszy.

Lubię fantasy od dawna i nie ukrywam tego. Lubię też kiedy treść nie kryje w sobie patosu i wzniosłych treści. I to wszystko, (dzięki siłom wyższym!), dostałam tutaj, podane w dodatku na srebrnej tacy. Poczucie humoru to jedna z zalet autorki. Sprytnie wplata je w dialogi, co powoduje, że książkę czyta się z szerokim uśmiechem, a cięte riposty i pyskówki pomiędzy bohaterami dodają jej pikanterii. Tak jak w pierwszej części twierdziłam, że ta książka dialogami stoi – to i teraz tę myśl  podtrzymuję. Trzeba mieć dar, by większość fabuły wynikała właśnie z dialogów bohaterów. Karina zrobiła to umiejętnie i nienudno, a to stanowi już siedemdziesiąt procent powieści. Pozostałe procenty należą do bohaterów, którzy pięknie się rozwinęli. Są wkurzający, kolorowi, pełni dziwnych pomysłów i wyjątkowo perfidni. Dzięki temu cała historia spina się ładnie jak grzbiet książki. 

Jest jednak para, która nie daje mi spokoju, ponieważ wyczuwam pewien niedosyt w związku z nimi. Mam na myśli ciotkę Alicji Tatianę i Dymitra Dobrygina. Odniosłam wrażenie, że autorka zaplanowała im jakieś wielkie wejście, czy też zadanie, które muszą zrealizować w kolejnym tomie. Niestety brakuje mi ich charakterów, nie poznałam ich zbyt dobrze, a odnoszę nieodparte wrażenie, że będą mieli jeszcze coś do powiedzenia. Nie jestem w stanie w stanie określić ich roli w całej historii, ponieważ autorka rzadko zajmowała się nimi jako elementami fabuły. Pojawiali się i znikali, zaznaczali swoją obecność, ale bez większych wyjaśnień, choć być może jest to zabieg celowy?

Poza tym wszystko się zgadza. Historia świetnie się klei, żaden wątek nie wymyka się spod kontroli, akcja jest utrzymana cały czas na jednym poziomie. Nie nudzi, ale też nie pędzi jak szalona. Wszystko to składa się na dobrą i przemyślaną powieść, którą czyta się z olbrzymią przyjemnością. Gorąco polecam młodzieży. Tej starszej także.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn