Przejdź do głównej zawartości

Żółte ślepia – Marcin Mortka

Powinnam uderzyć się w pierś i przeprosić autora, ponieważ kiedy po raz pierwszy chwyciłam tę książkę w dłonie, porównałam ją do Wiedźmina, a nawet poszłam o krok dalej i przyznałam, że może też być to nasz polski Thor. No i się zdziwiłam, bo bohater to osobny byt, i to bardzo charakterny.



Książki o tematyce słowiańskiej przepełniają sklepowe półki, rozpychają się grzbietami i starają  zwrócić uwagę czytelników. Teraz na topie jest Wiedźmin, była Wisznia ze słowiańskiej głuszy, saga o kwiecie paproci i inne, mniej lub bardziej udane propozycje. A czy powieść Marcina Mortki różni się czymś od pozostałych? A oczywiście, że tak. Nie dość, że jest na wskroś słowiańska, to jeszcze muśnięta historią i wierzeniami ludu, który bronił się przed chrześcijaństwem.

Medvid jest wojem, krnąbrnym, ale niebezpiecznym, wolnym duchem słowiańskich kniei i czego na pewno nikt się nie spodziewa – wyjątkowo kochliwym mężczyzną. Nie boi się wejść w otchłanie pełne złych mocy, stanąć oko w oko z najstraszniejszym potworem albo stawić na szali swojego życia, byleby ocalić ludzkie istnienie. Wiedzieć jednak należy, że jest coś co podświadomie go przeraża i doprowadza niemal do obłędu. Otóż, ten potężny mężczyzna, nieokiełznany, waleczny  człowiek, boi się życia bez miłości. I czy to go zgubi? Czy jednak rozsądek wygra w walce z miękkim sercem? Tego dowiecie się czytając Żółte ślepia.

Muszę przyznać, że lubię tego typu lektury i w tym wypadku autor mnie nie zawiódł. Przygotował się do tej książki, z pewnością przebrnął przez tomiszcza pełne wskazówek i nie popełnił błędu przepychu. Powieść skonstruował na słowiańskim, mocnym i siermiężnym szkielecie, a potem upychał kolejne wątki niczym wprawiona tkaczka. Dbał o niuanse, budował napięcie i gnał przez knieje razem z głównymi bohaterami.

Akcja pędzi, czasami zwala z nóg, nie daje chwili wytchnienia i nie nudzi. Autor lawiruje przygodami tak, jakby była to najnowsza gra na konsolę i kieruje się znanym polskim porzekadłem, że im głębiej w las, tym cieniej.

Mortka stworzył bohaterów kolorowych i niejednoznacznych. Uczuciowych, ale też perfidnych i nieprzejednanych. Nie dbał o konwenanse podczas ich budowania, robił to po swojemu i rzetelnie. Stworzył woja o gołębim sercu, człowieka pełnego sprzeczności i popadającego ze skrajności w skrajność, wiedźmę, w której więcej jest człowieka niż złych mocy, ale też skrzata, który nadawał całej historii lekkości i zabawności. Oprócz tego jest tech szereg pomniejszych postaci, które tworzą tę książkę i nadają jej wyjątkowości.

Nie bójcie się fantasy, niech nie przeraża Was dawka wiadomości historycznych, bowiem są to składowe tej powieści i sprawiają, że pochłania się ją błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. Takich książek na trzeba!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn