Po odstawieniu Młodego do placówki, wróciłam do chałupy i oznajmiłam Małżowi, że spadamy do lasu, bo zima tuż tuż, a grzybów nie mamy ani grama. Przecież w zimny wieczór krokiety z grzybami i kapuchą smakują jak najlepszy cymes więc nie ma leniuchowania, trzeba udać się na leśne łowy. Zapaliliśmy się do pomysłu jak radziecka zapalniczka i udaliśmy się do lasu. Zanim jednak weszliśmy do lasu, udało nam się trzynaście razy posprzeczać o to, który las wybieramy i gdzie zbiory będą największe oraz "dlaczego leziesz moją ścieżką?".
W końcu udało nam się rozdzielić i każde poszło w swoją stronę. Po upływie kilku chwil, wysłałam do Małża zdjęcie z zapytaniem:
Masz coś?
Po krótkiej chwili nadeszła odpowiedź:
Tak:
Po godzinie tułania się po lesie, stwierdziliśmy, że należy zmienić kierunek i pójść w stronę drzew sosnowych, w których mieliśmy szansę na podgrzybki. Małż jednak darł po lesie jak nie przymierzając Piłsudski na Kasztance i zamiast schylać się po grzyby, obserwował szalone życie żuczków gówniaczków:
Ale żeby nie było, że zajął się tylko podziwianiem niebezpiecznych i krwiożerczych owadów, trzeba mu przyznać, że co nieco udało mu się znaleźć. Najznakomitsza zdobycz, jak stwierdził, to słynny "przysmak teściowej":
Ciągle było mało tych darów lasu, więc przy najbliższej sposobności postanowiłam zagrozić jednemu przedstawicielowi gatunku:
Jak widać, poskutkowało:
Komentarze
Prześlij komentarz