Popołudniowe wizyty u sąsiadki kończą się opowieściami, które powodują krzepnięcie krwi w żyłach i gęsią skórę nawet pod paznokciami, a to wszystko sowicie skropione solidną porcją wina oraz buzującymi pod kopułą mackami wyobraźni, które nie chcą za bardzo słuchać racjonalnych rad i podsuwają oczom obrazy godne "Egzorcysty" czy innego "Lśnienia".
Zaczęło się niewinnie, od popołudniowej herbaty i kilku herbatników. Nigdy nie spodziewałabym się, że przez tę wizytę w nocy będę cierpieć katusze, spać przy włączonym świetle i wzywać wszystkich aniołów na pomoc oraz wysyłać duchy do stu diabłów...
Dziesięć lat temu znalazłam swoje miejsce na ziemi. Mały dom do remontu ze skrzypiącą podłogą, odpadającą tu i ówdzie sosnową boazerią potraktowaną grubą warstwą lakieru, kilkoma myszami i kotem, który zaanektował strych, w nosie mając wspomniane gryzonie. Sądziłam, że oprócz nas oraz psa, dom całkowicie wolny jest od wszelkiej bytności stworzeń trzecich i żyje sobie z nami w tej dość pokręconej symbiozie - czyli my sobie - on sobie. O, ja naiwna! U sąsiadki bowiem, między jednym siorbnięciem wina, a drugim oraz przekąszaniem raz po raz dobrze wypieczonego precla, dowiedziałam się, że w domu moim umarły dwie osoby. Niby nic, niby to naturalne, no bo przecież wiadomo, że takie jest życie, ale wiadomość ta nieco otrzeźwiła moje zamulone alkoholem zwoje mózgowe i postanowiła była głośno zaprotestować mało uroczą czkawką. Fakt ów wywarł na mnie takie wrażenie, że gałki oczne wyskoczyły z orbit, a precel łaskaw był stanąć w połowie drogi do żołądka. Wydając więc dźwięki jak pawian, zdołałam wydusić inteligentne;
- Że co, proszę?
- Ano tak - odrzekła sąsiadka - na moich rękach biedacy pomarli. Jakoś tak zawsze trafiałam. No i mi w przydziale przypadło przeprowadzenie ich na tamten świat.. Wiesz, sypialnię wtedy mieli w tym niewielkim pokoiku, który znajduje się przed tym prowadzącym do kotłowni. Łóżko stało jakoś w poprzek, wciśnięte wezgłowiem w prawą ścianę.
- Matkokochano! - szepnęłam niezwykle inteligentnie - toć ja też tam mam sypialnię, ale śpię w niej jak niemowlę, więc wszelkie duchy raczej mi niestraszne. Tym optymistycznym zdaniem zakończyłam historię i jednym haustem dosiorbałam czerwone wino. Po kilku godzinach, z rumianym licem i całkiem dobrym humorem wparowałam do domu. Szykując się jednak do spania, coraz częściej myślałam o tych śmierciach łóżkowych i trochę zaczęłam się niepokoić.
Po północy stwierdziłam, że nie ma co odkładać spania na później, tylko wziąć kołdrę za rogi, odwiesić myślenie na dębowy kołeczek i zasnąć snem sprawiedliwego. Po jakimś czasie stwierdziłam jednak, że to nie będzie możliwe, a wszelkie liczenia baranów, ciepłe mleko i inne pomocne ingrediencje nie wchodzą w rachubę, ponieważ wyobraźnia usadziła dupsko na nakastliku, posyłając w moją stronę coraz to nowe dramatyczne obrazy...
Koniec końców udało mi się zmrużyć oko, ale głośny wizg dochodzący ze strychu, donośne zawodzenie i płacz małego dziecka skutecznie wybudziły mnie ze snu. W okamgnieniu wsadziłam stopy w papcie, popędziłam do kuchni po pierwszą lepszą warząchew i tak uzbrojona postanowiłam udać się na strych i raz na zawsze rozprawić się z istotą, która w tak brutalny sposób urządzała sobie harce na strychu.
Otwierając drzwi od kotłowni powtarzałam jak mantrę, że umarły z pewnością nie wyrządzi mi krzywdy, a duch - no cóż, ewentualnie zejdę na zawał i osobiście będę go straszyła, kopiąc go przy tym po widmowym zadku. Udało mi się jakoś dotrzeć do drabiny i trzymając się resztek odwagi, które zostały gdzieś pomiędzy kuchnią, a sypialnią, wspinałam się po kolejnych stopniach. Kiedy moja stopa stanęła w końcu na zakurzonej podłodze, a światło latarki jęło wkradać się w najmroczniejsze zakamarki strychu, tchórz mnie obleciał jak dziewicę w noc poślubną i zastrzygł z trwogą uszami. Mimo targających mną emocji, parłam naprzód niczym ruski czołg, by w każdej chwili wziąć w karby wydającego z siebie dziwne dźwięki stwora. Okazało się, że wszystkie kąty były czyste. Wzięłam więc za pewnik, że oto moja wyobraźnia znów spłatała mi figla, postanowiłam więc zadąć w niewidzialny róg triumfalny i wrócić w piernaty, kiedy moim oczom ukazało się dwoje skośnych, żółtych ślepi, które z ogromną prędkością zbliżały się ku mnie, wydając z siebie mrożący krew w żyłach krzyk. Z przerażeniem postąpiłam krok naprzód i runęłam jak długa w otwór, w którym stała drabina...
Obudziłam się zlana potem, w poniediałek o piątej rano... Dobrze, że to tylko sen ;)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDobry sen jest dla mnie absolutną podstawą do tego abym mogła bez problemu funkcjonować następnego dnia. Odkąd mam kołdrę puchową https://senpo.pl/koldry/koldry-puchowe/ to jestem całkowicie inaczej wyspana. Mam o wiele więcej energii i myślę, że to właśnie skutek wymiany kołdry.
OdpowiedzUsuń