Przejdź do głównej zawartości

P. Gallert, J. Reiter – Wiara, miłość, śmierć

Kryminałów nigdy za wiele  powiedziałam kiedyś do siebie, odkładając na półkę "Dwanaście prac Herkulesa" Agathy Christie. Zawsze chętnie wracam do tego rodzaju literatury, bo lubię się pogłowić wraz z bohaterami i spróbować wytypować potencjalnego zabójcę. Tym razem sięgnęłam po współczesną propozycję i obstawiłam nieprawidłowo, ale to oznacza, że fabuła była zawiła i wyprowadziła mnie w pole. Zapraszam do niemieckiego Duisburga. 



Czyż człowiek nie powinien pomagać drugiemu człowiekowi? Z takim pytaniem tłukącym się w myślach dorastał pewnie ewangelicki pastor Martin Bauer, który pracuje w jednym z oddziałów policji jako policyjny duszpasterz i psycholog w jednym. Poznajemy go w momencie, kiedy rzuca się z mostu tuż przed próbą samobójczą policjanta. Niedoszły samobójca (Keunert), zszokowany takim obrotem spraw, skacze za pastorem po to by go uratować. W ten oto pokręcony sposób Bauer ratuje człowieka przed śmiercią i z poczuciem dobrze wypełnionego obowiązku wraca do domu. Niestety rankiem, kiedy pojawia się w pracy, okazuje się, że człowiek, którego uratował, kilka godzin później rzucił się z najwyższej kondygnacji jednego z piętrowych parkingów i zginął na miejscu. Śledztwo powinno być zakończona, ale okropne wyrzuty sumienia i poczucie obowiązku, nie pozwalają mu zostawić tej sprawy i mężczyzna zaczyna zdobywać informacje, które pozwalają mu domniemywać, że w śmierci funkcjonariusza mogły brać udział osoby trzecie. Ba, cała ta sprawa robi się zawiła i po nitce do kłębka Bauer trafia na ślad, który całe śledztwo skieruje na inne tory. W całym tym galimatiasie chcąc nie chcąc wspiera go nadkomisarz Verena Dohr, która mimo, iż nierzadko utyskuje na duchownego, w głębi duszy podziwia go za mądre spostrzeżenia i upór, z którym walczą ich wspólni przełożeni.

Martin Bauer to prawy człowiek, ewangelicki pastor, który nie potrafi być zwykłym duchownym, nie sprawdza się w roli księdza i proboszcza, trafia więc do jednej z policyjnych jednostek i rozpoczyna tam pracę. Nie jest człowiekiem lubianym, uważany jest za dziwaka i człowieka, który "kładzie" śledztwa swoim ciekawskim usposobieniem i wtrącaniem się. To przykład serialowego ojca Mateusza, z tym, że Bauer nie jeździ rowerem, a Passatem, zamiast habitu nosi cywilne ubrania i co najważniejsze ma rodzinę, którą bardzo kocha. Nie jest jednak w stanie oddzielić pracy od życia prywatnego i przez to wplątuje najbliższych w niebezpieczną grę.

W duecie tym dowodzi Verena, która jest nadkomisarzem. Na co dzień, prócz walki z przestępczością, musi borykać się z szowinizmem i mizoginizmem kolegi, który zazdrości jej awansu, a także kpinami ze strony przełożonych. Jej życie prywatne to właściwie jedno wielkie niepowodzenie, bowiem tkwi ona w chorym związku z uzależnionym muzykiem. 

Obie te postaci wykreowano bez przesadnego idealizowania. Są ludzcy, popełniają błędy i nie próbują udawać kogoś, kim nie są. To właśnie oni są szkieletem całej powieści i to oni nadają rytm fabule. Tu nie ma przesady. Jest logika i proste rozwiązania.

Powieść podzielona jest na 62 rozdziały, które w krótki i zwięzły sposób wprowadzają czytelnika w kolejne fazy śledztwa, wybijając rytmiczne staccato i przybliżając krok po kroku do rozwiązania zagadki. To dobra propozycja na ciemne i zimne wieczory. Przy tej książce nie można się nudzić. 

Podczas lektury, miałam wrażenie jakbym oglądała film. Po dłuższym przemyśleniu, doszłam do wniosku, że byłby z tego niezły serial, a że autorzy to znani scenarzyści – wcale bym się nie zdziwiła. Pierwszy tom kronik Martina Bauera to bardzo udany debiut, dlatego z całą odpowiedzialnością polecam lekturę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn