Przejdź do głównej zawartości

Ten jeden dzień — Kaira Rouda

"Ten jeden dzień" brzmi jak tytuł romansu, którym de facto nie jest. Zapowiadany szumnie jako thriller, którym też nie jest. Do jakiego gatunku zatem zakwalifikować tę powieść? Przysięgam uroczyście, że nie mam pojęcia.
Zapraszam dziś do idealnej czteroosobowej rodziny, mieszkającej w cudownym domu, do poznania nawyków bogatych ludzi i do przekonania się czy można zaplanować zabójstwo doskonałe. 



Książka zapowiadała się obiecująco. Bohaterów, czyli Mię i Paula, poznajemy rano o 9:00 w momencie wyjazdu do swojego domku na wsi. Historia napisana jest w formie pierwszoosobowej, opowiada ją Paul. Już od pierwszego rozdziału przekonujemy się, że główny bohater darzy siebie samouwielbieniem i ewidentnie ma jakiś problem. Z karty na kartę prawda zaczyna czytelnika kłuć w oczy, bowiem Paul to zadufany w sobie, cyniczny i pełen buty człowiek, z rozbuchanym do granic możliwości ego, pewnością siebie i narcyzmem. Człowiek traktuje swoją żonę przedmiotowo, uważa ją za swego rodzaju ozdobę i naturalną kolej rzeczy w dążeniu do doskonałości. Wie, że mężczyzna żonaty, posiadający dzieci i stabilną pracę, to synonim pewnego statusu społecznego, o który trzeba dbać. Nie przeszkadza to jednak w żaden sposób w romansowaniu z innymi kobietami, lubiącymi uległość i pieniądze.

Czytając tę powieść miałam wrażenie, że już obcowałam z podobnym szaleńcem. W końcu wpadłam na myśl, że był nim Patrick Bateman — bogaty makler z Wall Street — główny bohater American Psycho — pedantyczny i w każdym aspekcie doskonały, choć z szeregiem problemów psychicznych, które popychają go do potwornych zbrodni. Biorąc pod uwagę właśnie tę postać, zastrzygłam uszami, biorąc za pewnik, że i Paul zatrzęsie fabułą i rozkręci powieść do tego stopnia, że nie będę mogła się od niej oderwać. 

Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna coś planuje, że w jego chorej, ale niezwykle inteligentnej głowie rodzi się potworny plan, który (jeśli się powiedzie) zapewni mu dostatnie i wygodne życie. Czytałam więc z rumieńcami na policzkach, czekając, aż wszystko się wyjaśni. A, że powieść napisana jest prostym i zrozumiałym językiem — w szybkim tempie zbliżałam się do kulminacyjnej części. Jakże jednak rozczarowujący okazał się finał, jakże zawiodła mnie sama autorka, która zepsuła dobrze zapowiadający się thriller — to już wiedzą domownicy, spoglądający na czytającą i utyskującą raz po raz mnie. 

Przez trzy czwarte powieści świetnie zaznajomiłam się z chorą osobowością Paula, z jego charakterem i oczekiwaniami. Wyobrażałam sobie z jak olbrzymią przyjemnością malującą się na przystojnej twarzy, usiłuje zamordować swoją żonę, zacierając ślady i pozorując wypadek. Miałam nadzieję na pełne napięcia zwroty akcji i pasjonującą rozgrywkę, która wyłoni w końcu zwycięzcę. Niestety autorka postawiła na inne rozwiązanie. Uknuła sobie zakończenie godne powieści obyczajowej, zwykły, typowy i przewidywalny happy end. Moje rozczarowanie było tak duże, że miałam ochotę rzucić książką w ścianę. 

Jako czytelnik poczułam się oszukana i urażona. Wróciłam nawet do połowy powieści żeby upewnić się, czy gdzieś się nie pomyliłam, ale nie. To po prostu wina autorki. Wystrychnęła mnie na przysłowiowego dutka. Jestem jednak pewna, że przez ten specyficzny zabieg długo o tej książce nie zapomnę.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...