Przejdź do głównej zawartości

Śmierdzący Maniek

Śmierdzący Maniek stał przy drodze i wgapiał się w rozbitą nalewkę jak szpak w gnat. Tym razem mu nie poszło, ale jak sam twierdził, szczęście w życiu miał, więc ten cenny trunek, który teraz leniwie wsiąkał w ziemię, to tylko niewielka niedogodność, z którą raz, dwa sobie poradzi. Znał te przesądy, że butla rozbitego alkoholu to zły znak, ale nigdy w to nie wierzył. Nie rozmyślał długo, westchnął zrezygnowany i wrócił skąd przyszedł.



Mańkowe przezwisko nie wzięło się znikąd i miało dość proste konotacje, a to za sprawą swojej osobistej matki. Marian urodził się w Klepiewie, niewielkiej wsi przy granicy z Niemcami. Rodzice osiedlili się tam po wojnie i zatrudnili w pobliskim pegeerze. Ojciec był specem od jabłoni, umiał szczepić i rozsadzać na wzór jeszcze przedwojenny, był więc cennym nabytkiem i przysługiwały mu z tego tytułu dodatkowe profity. Matka, zwana Grubą Kryśką, pomagała w polu. Pieliła, sadziła i pomagała w zbiorach, w międzyczasie witając na świecie kolejne dzieci. W polu też przyszedł na świat Marian. Trwały akurat wykopki. Kobiety zręcznie i z wielką wprawą zbierały ziemniaki do wiklinowych koszy i potem wsypywały do jutowych worków. Ustawiały je potem na początku rajki, tuż obok olbrzymiej sterty gnoju, który miał później użyźnić glebę. Skurcze chwyciły Kryśkę już w południe, ale, że to była jej ósma ciąża, wiedziała, że to trochę potrwa. Pracowała więc dalej, a kiedy poczuła, że musi przeć, kucnęła przy workach z ziemniakami, wcześniej podkładając na ziemi swoją granatową roboczą kurtkę. Cztery skurcze później, na świat przyszedł pomarszczony chłopiec, który swoją obecność zaznaczył głośnym wrzaskiem. Kryśka otuliła noworodka kurtką, przegryzła pępowinę i ułożyła malca w koszu na kartofle. Po wydaleniu łożyska, otrząsnęła się nieco i wróciła do pracy. Tak właśnie, pośród pola i sterty gnoju rozpoczął swój żywot Marian Kmieć, zwany Śmierdzącym Mańkiem.

Chłopak z brudem był za pan brat. Wody bał się bardziej niż konie ognia i wychodził z założenia, że co się wysuszy, to się wykruszy. Nie lubił się myć i już. A kiedy był już dorosły twierdził, że jest tak brudny, że żadne bakterie i wirusy nie są mu straszne. Dożył więc wieku głęboko średniego w dobrym zdrowiu, mając za nic podstawowe zasady higieny i życie w społeczeństwie. Uważał się za człowieka szczęśliwego i wiedział, że los mu sprzyja. Przykładów miał kilka. Skończył z trudem siedem klas podstawówki, ale umiał pisać, czytać i rachować, a to w przyszłości pozwoliło mu złożyć wniosek WOPSie z prośbą o zapomogę. Jego wyjątkowy zapach, który towarzyszył mu wszędzie, zapewniał mu miejsce w każdej kolejce w sklepie, ponieważ ekspedientki chciały jak najszybciej obsłużyć i pozbyć się specyficznie waniającego klienta. Twierdził też, że pieniądze go lubią i same lepią mu się do ręki. Było tak na przykład wtedy, kiedy wracał z meliny u Stacha Wariota i poszedł w krzaki się wysikać. Zamroczenie po sześciu winach patykiem pisanych, minęło mu w sekundę, kiedy chwiejąc się na nogach i oddając potężnym strumieniem mocz, dostrzegł banknot stuzłotowy, wiszący na jednej z gałązek. Chlali potem ze Stachem cały tydzień, bo co jak co, ale Marian gest miał i z kolegą się podzielił.

Tak też było i dziś, Śmierdzący Maniek wiedział, że ta pobita nalewka to zły omen, ale postanowił wrócić pod sklep i spróbować wyżebrać od przechodniów kilka złotych na nową flaszkę. Jemu zawsze dawali, tak już miał. Jego życie było pasmem nieskomplikowanych sukcesów, z których skrupulatnie korzystał.

Widział już znajome drzwi do spożywczaka, kiedy w jednej chwili stało się kilka rzeczy. Wiatr zawiał tak mocno, że podmuch wyrwał mu reklamówkę, którą dzierżył w dłoni. Ta, wpadła prosto na twarz Antka Bartniaka, jadącego do matki starą emzetą, a że ten był kierowcą raczej niedzielnym, wpadł z impetem na Śmierdzącego Mańka stojącego na poboczu. Łomot był taki, że ludzie wyleźli z chat. Wściekły i odrapany jak lakier z Wołgi Antek, popatrzył na Mańka spod byka, zobaczył, że żyw i nic mu nie dolega, a potem na odlew strzelił go w twarz i stwierdził, że musi się napić.

Śmierdzący Maniek, natomiast, doznał olśnienia. Nikt później nie wiedział co tak naprawdę miało wpływ na tę całą sytuację. Czy zbieg okoliczności, czy hulający wiatr, a może niedostateczne umiejętności Antka? Od tego dnia Śmierdzący Maniek postanowił walczyć o inne życie. W kilka lat skończył szkołę, zdał maturę, po drodze był sołtysem i wójtem, a kiedy już mu się znudziło, postanowił zostać posłem. I jak to u niego bywało, jego marzenie się spełniło. Prał więc teraz brudy ku serc pokrzepieniu, wszak nie na darmo nazywano go Śmierdzącym Mańkiem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn