Przejdź do głównej zawartości

Królestwo popiołów – Sarah J. Maas

"To jest już koniec. Nie ma już nic." – Tak można by zacząć posiłkując się słowami słynnej piosenki elektrycznych Gitar. Zanim jednak ten koniec nastąpi, czeka na Was jazda bez trzymanki i niespodzianki, które nie mają nic wspólnego z landrynkowym happy endem. Zapraszam do Anielle i Terrasenu, gdzie wypełnią się słowa legendy i odbędą bitwy lepsze niż w trzecim odcinku Gry o tron.



Fani serii Szklany tron naczekali się na ostatni tom kilka dobrych miesięcy, bowiem polskie tłumaczenie jest dłuższe od oryginału o około pięćset stron i dlatego podzielono tę część na dwa tomy, bo podczas czytania połamalibyśmy grzbiety książek, albo rozkleiłyby się  nie daj bogom!

Celeana Sardothien przeszła długą drogę. Zabito jej rodziców, a po ich śmierci szkoliła się u największego zabójcy w Rifthold Arrobyna Hamela. Jako dziewięcioletnia dziewczynka zabiła pierwszą ofiarę i w miarę upływu lat stawała się najsprytniejszą i najlepszą zabójczynią swego mistrza, który widząc w niej ogromny potencjał i czując na karku oddech śmiercionośnej konkurencji, spowodował, że została schwytana i osadzona w kopalni soli w Endovier, z której nikt nigdy nie wyszedł żywy.

Dzięki hartowi ducha, dumie, waleczności i królewskiemu synowi, udało jej się wydostać z Endovier i rozpocząć treningi pod okiem kapitana Chaola Westfala, po to, by wystartować w konkursie na królewskiego zabójcę. Szereg przygód i kolejnych walk, przygotowywał dziewczynę na to, co wkrótce miało nadejść. Okazało się bowiem, że Celeana jest zaginioną księżniczką, nazywa się Aelin Galathynius i musi powrócić jako królowa, wygrać jedną z najtrudniejszych walk i objąć panowanie.

Sarah J. Maas jest mistrzynią zaskakiwania swoich czytelników. W tej części zaserwowała szereg zabiegów, które wzruszą, zdenerwują i spowodują chwilowe otępienie. Co tam tolkienowska bitwa pod Helmowym Jarem, mało interesująca wojna w Winterfell, czy inne słynne starcia wojsk, kiedy czyta się tak dopieszczone i przemyślane wojenne zmagania. Wiadomo, że Maas ma swoich zwolenników i wrogów, wiadomo też, że nie wszyscy będą tak zachwyceni jak ja i pewnie wytkną jej błędy i potknięcia, ale ja uważam, że ich tu po prostu nie ma, a jeśli są, to ich nie odnotowałam. Ten tom rozwiewa wszelkie wątpliwości, które towarzyszą czytelnikowi podczas lektury, wyjaśnia bardzo wiele spraw i przede wszystkim cudownie spina wielką klamrą wątki, które łączą się podczas wielkiej bitwy pod Terrasenem.

Każdy znajdzie w tej części coś dla siebie. Jest rozstanie powodujące potworny ból, poświęcenie dla idei, jest odrobina romansu, ale też mnóstwo walki o lepsze jutro i o ludzi, którzy to jutro stworzą. Musicie wiedzieć też, że Maas zaskakuje. Postawiła na  trudniejsze rozwiązania, zastosowała kilka  sprytnych i nieoczywistych trików, które tylko podniosły wartość fabuły i spowodowały przyspieszone bicie serca.

Szanowni Państwo, przed Wami ostatnie starcie, wojna królowych i królów, huśtawka nastrojów i potężna ilość niespodzianek, które zwalą Was z nóg. Wspaniała lektura, ale ma pewną wadę; wciąga jak bagno!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...