Przejdź do głównej zawartości

Katarzyna Grabowska – Magia ukryta w kamieniu

Pamiętam kiedy po raz pierwszy przeczytałam cudowną książeczkę Marii Kruger – Godzina pąsowej róży. Byłam tak zachwycona przeniesieniem w czasie, że wracałam do tej historii wiele razy. No bo jak to możliwe, żeby ot tak przenieść się w czasie, pozostawić za sobą wynalazki (wtedy) XX wieku, samochody, elektryczność, czy choćby bieżącą wodę, a powitać świat, w którym kobiety noszą gorsety, wszędzie jeżdżą dorożki i powozy, a latanie w przestworzach to dopiero wielkie marzenia. Zachwyt miałam  wypisany na twarzy długo po lekturze i zawsze z wielką chęcią wspominałam przygody Andy. Nie sądziłam, że jako dorosła kobieta wrócę do podobnych opowieści. Ba, nie byłam na nie przygotowana, ale jednak los kieruje nie tylko naszym życiem, ale też wyborami czytelniczymi. I bardzo dobrze!



Z książką Katarzyny Grabowskiej jest podobnie. Pierwszy tom opowieści o Julii, która wraca na wieś by opiekować się chorą babcią, nie zapowiadał się dobrze. Początek był sztampowy i nieco nudnawy, ale całe szczęście krótki i zawierał w sobie wystarczającą ilość informacji. Okazuje się bowiem, że świeżo upieczona studentka medycyny, odwołuje swoje wymarzone wczasy i podejmuje się opieki nad swoją ukochaną babcią. Szybko wychodzi na jaw, że babcia Tosia i żyjący w pobliskim lesie pustelnik Mateusz, skrywają tajemnice, które tak fascynują dziewczynę, że za wszelką cenę próbuje wyjaśnić ich pochodzenie. Dzięki swemu uporowi trafia w miejsce owiane legendami i mitami, na polanę gdzie znajduje się olbrzymi kamień z wyrytymi na nim znakami. Kobieta potyka się, traci przytomność i... teraz dopiero zaczyna się zabawa, ponieważ Julia budzi się w czasach kiedy zamiast murowanych domów stały chałupy z drewna, a miasta były olbrzymimi grodami. Rycerze jeździli konno, złowrogo wymachując mieczami, a damy dworu dygały grzecznie przed mężczyznami, niosąc im pociechę. Dziewczyna sądzi, że przeniosła się do czasów średniowiecznych, ale szybko konstatuje, że znalazła się w zupełnie innej krainie zwanej Burią. I to tu właśnie pozna kwaśny smak rywalizacji, nienawiści, ale też cudowną słodycz miłości. Stanie się tez ofiarą z góry narzuconych zasad i będzie musiała stanąć przed bardzo trudnym wyborem.

To była bardzo przyjemna lektura, która szybko i konsekwentnie pozbawiła mnie kontaktu ze światem na kilka dobrych godzin. Powieść przedstawiona jest w narracji pierwszoosobowej, ale dość zgrabnie przygotowanej. Bohaterka nie męczy swoimi wynurzeniami co chwilę, a jeśli już się pojawiają, nie wleką się przez kilka stron, a raczej skrótowo wyjaśniają pewne kwestie. Czasem główna bohaterka może być irytująca, ale dzięki temu łatwiej ją zapamiętać i opowiedzieć się po jej stronie. Nie jest doskonała i krystaliczna, a posiada wady, które charakteryzują wielu z nas.

Bohaterowie są dość dobrze przedstawieni. Charakterni, pełni patosu, nieco pompatyczni, ale też w odpowiednich momentach ludzcy i posiadający dość stabilny kręgosłup moralny. Oczywiście jest też tu miejsce na tzw. czarne charaktery. Te autorka wykreowała dość smacznie, choć moim zdaniem przydałoby się nieco więcej okrucieństwa.

Jeśli chodzi o styl, to jest ona bardzo prosty i łatwo przyswajalny, dzięki temu książkę mogą czytać zarówno nastolatkowie jak i dorośli. Nie ma tu miejsca na trudne, wyszukane słownictwo, za to jest jasno i klarownie wykreowany świat, który stoi otworem dla czytelnika szukającego rozrywki. A, że zabawa z tą książką jest przednia, toteż zachęcam do lektury z całego serca. Historia jest bardzo miła w odbiorze i niezwykle szybko łapie czytelnika w swoje fantastycznie rozczapierzone skrzydła. Magia ukryta w kamieniu to ponad czterysta stron rzetelnej i dobrze przygotowanej opowieści. Jestem pełna nadziei, że drugi tom będzie jeszcze lepszy, a póki co – bierzcie się za pierwszy tom!




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...