Przejdź do głównej zawartości

Maria Zdybska – Wyspa Mgieł i Jezioro Cieni

Często, w kontekście książek słyszę powiedzenie: "Cudze chwalicie – swego nie znacie". Prawda jest taka, że jako czytelnicy, wybieramy autorów, o których jest głośno, a świat zachwyca się ich historiami. Wolimy czytać książki "przetestowane" przez innych, po to, by się nie rozczarować, lub zminimalizować to ryzyko. Niestety nie zawsze ten rodzaj wyboru się sprawdza, bo każdy ma inny gust. Od pewnego czasu nadrabiam polskie zaległości fantasy i już kilkukrotnie wspominałam, że oprócz tego, że Polacy nie gęsi... to i opowieści zgrabne pisać potrafią. A te, które przygotowała dla swoich czytelników Maria Zdybska, wypadają wyjątkowo smacznie.



Mowa tu o dwóch tomach powieści fantasy z cyklu Krucze serce – Wyspa Mgieł i Jezioro Cieni. Trzeba przyznać, że historia zaczyna się dość typowo, bowiem poznajemy krnąbrną i pyskatą Lirr, córkę pirata, która przebywa na dworze podupadającej na zdrowiu królowej Maeve. I choć nie wiemy, dlaczego tam przebywa i jaką ma pełnić rolę, to i tak podskórnie przeczuwamy, że kryje się za tym jakaś tajemnica. W dodatku dziewczyna, nieśmiało zaczyna podkochiwać się w książęcym synu Caelu i dzięki temu uczuciu godzi się na karkołomną wyprawę, w poszukiwaniu tajemniczej Wyspy Mgieł. Jej zadaniem jest zdobyci wody, która uzdrowi królową. Oczywiście, zanim tam dotrze, przeżyje kilka dość niebezpiecznych przygód, dowie się o sobie więcej niż przez całe swoje życie i pozna ludzi, którzy staną się jej prawdziwymi przyjaciółmi. O fabule nie będę więcej pisać, żeby nie psuć zabawy czytającym, chcę jedynie nadmienić, że nie będzie wiało nudą.

Książki napisano w narracji trzecioosobowej, czyli jednej z najlepiej przyswajalnych form. Dzięki temu mamy możliwość poznania nie tylko odczuć głównej bohaterki, ale i pozostałych postaci. Ta forma przekazu pozwala uniknąć kontaktu z osobistymi wynurzeniami bohaterów, co mnie osobiście szalenie nuży. Poza tym, język, którym posługuje się autorka jest bardzo ładny. Nie denerwuje infantylnością, nie powoduje natychmiastowej chęci zatrzaśnięcia książki. Maria Zdybska uszanowała czytelników i powiodła opowieść tak, że nie poczujemy się rozczarowani, a bardzo miło zaskoczeni.

Świat wykreowany przez Marię jest dość ciekawy. Ma wytyczone granice, połączony jest elementami, które spajają  go w jedną całość, jednak ten świat pełen jest tajemnic. Autorka bardzo powoli i ostrożnie częstuje czytelników wiedzą na temat wierzeń i praw tam panujących. Czasem trzeba się domyślać dlaczego pewne zachowania czy sytuacje mają miejsce. Wiele wyjaśniło się na tytułowej Wyspie Mgieł, ale też przez większość drugiego tomu skrywano pieczołowicie inne tajemnice, po to, by błyskawicznie odkryć karty na sam koniec. Trudno więc ten zabieg zakwalifikować jako miłe zaskoczenie. Ja, jako odbiorca, wolałabym mieć więcej informacji na temat zwyczajów panujących w tym uniwersum i bardzo brakowało mi tam legend i historii krainy.

Jeśli zaś chodzi o bohaterów, to w przypadku tej książki sprawdzi się powiedzenie "na dwoje babka wróżyła". Zanim opowiem pokrótce o głównych bohaterach, chcę zwrócić uwagę na jedną, która wyjątkowo zapadła mi w pamięć i wyszła autorce tak przyjemnie, że można byłoby z tego utkać osobny wątek i stworzyć nową, zupełnie inną opowieść. Nie mówię tu o Lirr, a o Mildzie. Tajemniczej rusałce, bardzo wyrazistej postaci, rozdartej pomiędzy życiem ziemskim, a funkcjonowaniem jako potwór. Jej historia, buńczuczność i swego rodzaju prostolinijność, daje nadzieję na to, że ta postać pojawi się jeszcze w trzecim tomie i zaostrzy go nieco. 

Warto zwrócić też uwagę na kruka, który towarzyszy Lirr niemal od początku. Trudno powiedzieć, czy zaklęta w ptaku dusza to pełnowartościowa postać literacka, czy też smaczny dodatek. Niemniej jednak, kruk jest swego rodzaju symbolem i szalenie interesującym bytem, nieodkrytym nawet w połowie, a trzeba dodać, że już dwa atomy powieści za nami.

Kolejny w tej postaciowej wyliczance jest Raiden. Nieco zblazowany, dotknięty niesprawiedliwością mag, prawdopodobnie największa miłość Lirr (taką mam przynajmniej nadzieję, myśląc o trzeciej części), wyjątkowo wygodnicki człek, czerpiący z życia garściami, ale robiący to dlatego, by zagłuszyć towarzyszące mu od wielu lat poczucie winy. Świetny bohater, barwny i dodający blasku kolejnej postaci, czyli Lirr. A wywołana już do tablicy Elirrianoi należy do tego rodzaju postaci, które wzbudzają skrajne emocje. Z jednej strony zachwycamy się jej butą, bezczelnością i dopingujemy w walce o przyszłość, a z drugiej, mamy ochotę przewrócić oczami i skreślić wszystkie jej dziecinne zachowania i decyzje. Jest osobą dość niezdecydowaną, ale posiadającą niezwykle silne poczucie własnej wartości i honoru. Jest też w niej siła, która pomaga jej wyjść z każdej opresji, nawet jeśli jest to płytkie uczucie do Ceala. Ten zaś bohater jest mdły, nieco "śliski". Niby darzy uczuciem Lirr, ale bardziej kocha matkę i to po jej stronie staje, zawodzi zaufanie dziewczyny, jest wyrachowany, ale też średnio zdecydowany. Waha się pomiędzy dobrem, a złem. Nie wie co wybrać i w którą pójść stronę. Osobiście, mam nadzieję, że wyjdzie z niego jakiś diaboliczny stwór o wielu twarzach, wtedy ta postać będzie miała sens. Teraz, niestety wypada blado i nijak.

Całość, moi drodzy to bardzo przyjemna opowieść fantasy. Oba tomy trzymają ten sam poziom. Jest to przygoda, którą będzie się miło wspominało. Warto dodać, że nie tylko młodzież będzie czerpała radość z tej lektury. Dorosły i twardo stąpający po ziemi nastolatek plus, również chętnie potowarzyszy bohaterom w ich szalonej wędrówce. Fajny pomysł, ładnie opowiedziany i zdecydowanie nienudny. Zajrzyjcie do baśniowej krainy płynącej magią i bijącej głośno kruczym sercem.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn