Danka Maciakowa biegła w dyrdy, zakasując raz po raz łopoczącą na wietrze spódnicę. Wyleciała z chałupy tak zafrasowana, że zapomniała zdjąć kwiecisty, stylonowy fartuch, który nabrawszy mocy w czasie podmuchów wiatru, zawijał się kobiecie na szyi. Zziajana dopadła do płotu Ulki Dynowskiej i jęła wywijać zwiniętymi w pięści rękami.
Rys: Chomikiem i rysikiem
– Ula! – Wydarła się ile sił w płucach. – Dalij, chodź, sprawa jest.
– Zara! – Odkrzyknęła Dynowska, wystawiając łeb z obory. – Czego się drzesz jak stare gacie, co? Krasulę doję, czekej chwilę to powisz co musisz, ino dej dokuńczyć.
– Jak jo ci zaro nie powiym co się porobiło, to rych ci mleko w tyj kance skwaśnieje. – Powiedziała Danka, przelazła przez płot i przysiadła na ryczce w drzwiach obory.
– No, godej, jakżeś już tu przylazła. Coś nawywijała? – Zapytała Ulka, nie przerywając dojenia.
– Słuchej! No bo jo żem się wściekła na te dziadoskie mrówki faraonki i polazłam do ty naszyj Szary-Bary co na kuńcu wsi mieszko i una mi zdradziła przepis na taki syrop, co jak się go z wodum wymieszo i ustawi koło tych mrówków, to jak bonie dydy, do rana się wszyskie france utopią. I jo żem poleciała do chałupy, do kubka wlałam pół szklunki wody, pół szklunki octu, dziesińć łyżek cukru i pindziesiuntke spirytu. Wymyrdałam to wszystko kopystką, ustawiłam przy piecu i naszykowałam się do ogrodu, bo obdziabać musiałam w burakach. Ale zanim się zebrałam, to wróciół z gospody ten mój stary pryk. Najebany jak stodoła i zanim wloz do chałupy to śpiewoł tak:
– Una paloma blankaaaaaaaa, rura paliła Frankaaaaaa.
Jakżem go w dźwiach zoboczyła, jak czepłam w tyn pusty czerep to od razu zaległ na łóżku. To polazłam na ten ogród. I tak se dziabałam, dziabałam, i już chyba ze dwie godziny minęło, jak mnie krzyk przeraźliwy z powrotem do chałupy ściągnął. Wpadam do kuchni, a z łazienki Franek się wydziera:
– Łooo matko kochano, oesu, ratujcie!
Jakżem się zdenerwowała, to z wrażenia nie wiedziałam, czy lecieć po mamusię, czy farosza wołać, czy na wielosipied wsiadać i po szeptuchę pędzić. I zanim się zdecydowałam to taka cisza zaległa, że i mnie zatkało.
– No i co? – Dopytała Ulka. – Stary żyje?
– Nooooo, żyje. Ino zemdlał.
– A mrówki żyją?
– No właśnie nie.
– Aaaa, czyli syrop działa? – Zauważyła Dynowska.
– Taaaak. – Przytaknęła Danka. – Ino inaczej niż miał działać. Bo jak starego kac chwycił, to polazł się do kuchni napić i wyżłopał ten syrop co to ja na mrówki nastawiłam. I jak dostał sraczki stulecia, to się te bidne mrówki zagazowały!
Komentarze
Prześlij komentarz