Przejdź do głównej zawartości

Świąteczne szaleństwo

Ciotka oszalała! Tego Ilza była niemalże pewna. Po niefortunnej przygodzie z nocnym jedzeniem pierników, Eulalia popadła w jakiś dziwny nastrój. Najpierw mówiła coś o doktorze, który udzielał jej pomocy, przy czym rumieniła się jak jabłko na krzaczku, a potem zmusiła bratanicę do pokazania jej na czym polega wypiekanie pierników. Dziewczyna spełniła jej prośbę, mimo, że przeczuwała, że to nie skończy się dobrze. Ciotka okupowała potem kuchenny blat przez blisko trzy godziny, podczas gdy dziewczyna dostarczała zamówienia. Kiedy Ilza wróciła z miasta i zajrzała do kuchni, jej oczom ukazał się obraz nędzy i rozpaczy. Jej wyniosła ciotka, wzór jędzowatości i nieskalanego pracą oblicza, miotała się pomiędzy mikserem, a garnkiem z roztopioną czekoladą, z którego aktualnie wydobywała się chmura śmierdzącego dymu. Ciocine włosy, zwykle związane w ścisły węzeł na czubku głowy, dziś wymknęły się spod kontroli i luźnymi pasmami opadały na ramiona. Na twarzy widniał biały ślad po mące, jakby ciotka w zamyśleniu głaskała policzek, nie zwracając uwagi na umączoną rękę.







Ciociu, wszystko dobrze? – Zapytała Ilza, która miała już nadzieję na to, że będzie mogła wrócić do swojego królestwa, ale podbiegła do kuchenki, wyłączyła palnik i garnek z przypaloną czekoladą wstawiła do zlewu. – Może ci pomogę?
Ach, Isiu! To chyba nie dla mnie, wiesz? Tak bardzo się starałam żeby te ciastka wyszły dobrze, mówiłam ci, że mam plan, żeby ten wredny doktor zjadł pierniki, którymi tak bardzo gardził i żeby miał zgagę stulecia. I nawet cysterna mleka by mu wtedy na nią nie pomogła. Wiesz, wtedy miałam wejść ja i mu tę zgagę ugasić, – powiedziała puszczając perskie oko – ale mi nic nie wychodzi! Zresztą samej siebie nie poznaję. Czy ja rozum postradałam?

Ilza z grzeczności nie przytaknęła, ale udało jej się wyperswadować ciotce kolejne eksperymenty w kuchni i zaproponowała jej zakupy. Ciotka z niechęcią zgodziła się z bratanicą i człapiąc papciami po upapranej mąką podłodze przeszła do salonu. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i zabrała się za sprzątanie. Po godzinie, kiedy w radiu Celine Dion cicho wyśpiewywała coś o szczęśliwych świętach, Ilza z szerokim uśmiechem na ustach kończyła porządkowanie blatów. W planach miała już zarabianie kolejnej masy na pierniki, kiedy do kuchni jak tornado wpadła ciocia i omiatając pomieszczenie roziskrzonym wzrokiem, krzyknęła na całe gardło.

Ilza, dziecko, ja mam pomysł! Ty mi upiecz tuzin pierniczków, bo ten doktor mi żyć w myślach nie daje, a ja w tym czasie popędzę po choinkę. Zdecydowanie za mało świątecznie w tym domu. To mówiąc, zawiązała szal, wzuła buty i z dziwnym wyrazem twarzy popędziła przed siebie po drodze potykając się o śpiącego w przedpokoju Bigosa. Ilza usłyszała jeszcze coś o wrednych kundlach, a potem usłyszała tylko trzaśnięcie drzwiami wejściowymi i energiczne kroki na schodach. No, cóż pomyślała, bezwiednie rzucając Bigosowi kawałki kabanosa ciotka oszalała, zdecydowanie coś się niedobrego z nią działo! Albo co gorsza, zagięła parol na nieświadomym niczego doktorze. Ilza już sama nie wiedziała co dokładnie. Gdyby tylko wiedziała, co też kiełkuje w ciocinym sercu, z pewnością nie mówiłaby o szaleństwie.
Bigos natomiast wiedział, że dzięki temu zamyśleniu, spokojnie skumuluje trochę smakołyków.

Podczas gdy w kuchni przy ulicy Krótkiej, Ilza zastanawiała się nad poczytalnością swojej ciotki, ta dziarskim krokiem przemierzała drogę do szpitala. W głowie kotłowało się jej tysiąc myśli, które przez ostatnie kilka dni wracały do niej jak bumerang. Wciąż miała przed oczami twarz opryskliwego doktora, który pochylał się nad nią i z uwagą badał jej puls. Poczuła wtedy, jakby dawno rozrzucone elementy układanki znalazły swoje miejsce. Nigdy też nie podejrzewałaby się o te romantyczne bzdury, gdyby nie fakt, że niemal namacalnie wytworzyła się pomiędzy nimi jakaś nić, która zamigotała jasno i wyraźnie, i od tej pory Eulalia nie mogła przestać o tym myśleć. Doktor uciekł z mieszkania, ale kobieta nie pozwoli mu na zniknięcie z jej życia. To już sobie postanowiła, dlatego przekraczając próg szpitala powiatowego, miała już w głowie ułożony plan. Przywdziała na twarz swoją najbardziej bezczelną minę i omijając zawijającą się kolejkę, podeszła prosto do recepcji, perfidnie zaglądając za kontuar. Z ukontentowaniem dojrzała rozłożoną książkę, którą młoda recepcjonistka nieudolnie próbowała zakryć przydługim rękawem fartucha.

Dzień dobry – zaczęła z wyższością – szukam doktora, który w nocy z piątego na szóstego grudnia miał dyżur na pogotowiu. Bądź dziecko łaskawa powiedzieć mi gdzie on w tej chwili jest. –
Zdezorientowana recepcjonistka, spojrzała na Eulalię, ale nie tracąc rezonu powiedziała:
Przykro mi, nie mam teraz czasu! Proszę wrócić do kolejki.
Kobieta przechyliła się nieco w stronę pyskatej dziewuchy i wysyczała.
Jeśli w tej chwili nie powiesz mi gdzie go znajdę i jak się nazywa, za dwie minuty będziesz pakowała manatki, jak tylko twoja przełożona dowie się, że czytasz książki w czasie pracy.
Wystraszona nie na żarty dziewczyna, wyjęła karteczkę, nabazgrała na niej kilka słów i wręczyła nieuprzejmej kobiecie. Ciotka odebrała kartkę i z wysoko uniesionymi brwiami oddaliła się w stronę przychodni zdrowia, bowiem na kartce napisane było:

dr. Tomasz Stachuła
internista

W to mi graj, pomyślała Eulalia i zajęła kolejkę przed gabinetem doktora. Pomyślała, że zanim wejdzie do gabinetu będzie miała już zmyśloną dolegliwość, która niby jej dokuczała, nawet jeśli miałaby to być galopująca zgaga.

Niczego nie spodziewający się Tomasz, spokojnie przyjmował kolejnych pacjentów. W końcu, kiedy już sądził, że ciągnąca się w nieskończoność kolejka ludzi zmalała ‒ postanowił zrobić sobie krótką przerwę na kawę. Wychodząc z gabinetu, spojrzał na krzesła przed swoimi drzwiami i stanął jak wryty. Na jednym z nich, wyprostowana jak struna siedziała ta piekielnica, która kilka dni temu w nocy zakrztusiła się piernikiem. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Tomasz doznał wstrząsu i jakby rażony piorunem, zwiał do dyżurki. Zanim zamknęły się za nim drzwi, usłyszał tylko dźwięczny śmiech tej niesamowitej kobiety, a potem krótkie i energiczne kroki. Kiedy zdał sobie sprawę, że zatrzymały się właśnie przed drzwiami, błyskawicznie przekręcił klucz w zamku, dopadł do ściany przy futrynie i nasłuchiwał. Z zadumy ocuciło go głośne chrząknięcie jego przyjaciela Kazimierza, który był pediatrą i właśnie zrobił sobie przerwę na obiad.

Gdybym cię nie znał, to pomyślałbym, że uciekasz przed kobietą. ‒ Zauważył kolega, wysoko unosząc brwi znad rogowych oprawek, jednocześnie pakując do ust ziemniaki z mizerią. ‒ Sam nie wiem co ty się tak wzbraniasz. No, mówże o co chodzi?

Tomasz machnął ręką i zastygł przy drzwiach i nasłuchiwał. Po chwili ktoś trzy razy energicznie załomotał w drzwi.

Przepraszam, panie doktorze? Byłby pan łaskaw otworzyć drzwi? ‒ Dobiegło z drugiej strony.

Tomasz wybałuszył oczy i błagalnie wyszeptał do kolegi. ‒ Błagam, ratuj! Wezmę wszystkie twoje dyżury do końca stycznia, ale powiedz tej szalonej kobiecie żeby sobie poszła!

Kazimierz zaśmiał się tubalnie i powiedział. ‒ No, bratku, widzę, że masz nie lada kłopoty. Ale dobrze, wyjdę i zobaczę co da się zrobić. Tylko nie wyjadaj mi obiadu ‒ rzekł, klepiąc się po wydatnym brzuchu.

Podszedł do drzwi i zamaszyście je otworzył. Jak tylko zobaczył kto za nimi stoi, uśmiechnął się jeszcze szerzej.

Lala Kalska?! Ależ niespodzianka! ‒ Krzyknął uradowany, zapominając przy okazji o przyjacielu, który w tej chwili z nieco skonsternowanego zamieniał się w człowieka głęboko przerażonego. ‒ Ileż to już lat? Wejdź, proszę. Kolega trochę… yyyy… no, cóż, źle się czuje, ale zaraz mu przejdzie. Co u ciebie? Kopę lat! Tomasz, poznaj, to Lala, przepraszam, Eulalia Kalska, siostra mojego znakomitego przyjaciela Edwarda.

Dzień dobry ‒ wybąkał niewyraźnie Tomasz i z nieco zafrasowaną miną ucałował dłoń kobiety. ‒ Mieliśmy okazję się poznać kilka dni temu, w dość, powiedziałbym ekstremalnych warunkach.
Ja właśnie w tej sprawie, drogi panie doktorze. Nasze ostatnie spotkanie miało gwałtowny przebieg, postanowiłam więc to naprawić i zaprosić pana na herbatę. I wie pan, nie przyjmuję odmowy. Kazimierz, ‒ zwróciła się do okularnika ‒ zabierz Anię i wpadnijcie do mnie na Krótką. Zapraszam jutro na szesnastą trzydzieści.

O ile w Tomaszu krew zawrzała z oburzenia, o tyle jego przyjaciel miał na twarzy taki uśmiech jakby gwiazdka przyszła szybciej o dwa tygodnie.

Zanim Eulalia wyszła z dyżurki, Kazimierz uściskał kobietę i obiecał przyjść, ciesząc się niezmiernie na odświeżenie tej niezwykłej znajomości. ‒ Do zobaczenia zatem, Anna się ucieszy. ‒ Cmoknął ją na pożegnanie w policzek i spojrzał na Tomasza.

Do widzenia! ‒ Ten uciął krótko, ale nie mógł oderwać wzroku od tych wielkich sarnich oczu, które z coraz większym zainteresowaniem studiował. Eulalia wyszła, wysoko unosząc brodę, a zrezygnowany Tomasz opadł na krzesło. ‒ To czort, nie kobieta. ‒ Pomyślał i postanowił, że nie ma mowy o żadnych herbatkach. Usidlić to się on na pewno nie da! Co to, to nie! Od herbatki to się zwykle zaczyna. Tak myślał, ale serce mówiło mu zgoła co innego.



Tymczasem na Krótkiej Ilza działała jak dobrze naoliwiona maszyna. Po jednej stronie blatu układała do wystygnięcia świeżo upieczone pierniki, a po drugiej, na chromowanych kratkach wysychały te już polukrowane. Szło jej całkiem dobrze i wiedziała, że dziś wyrobi się dużo wcześniej niż zwykle. Pomyślała, że może nawet uda jej się pojechać do galerii żeby kupić upominki bożonarodzeniowe dla rodziców. Jej rozmyślania przerwał okropny rwetes dochodzący z korytarza. Niewiele myśląc, Ilza dopadła do drzwi i ze zdziwienia przyłożyła dłoń do ust.
Na schodach bowiem, pocąc się i sapiąc, dwóch synów sąsiadki z dołu starało się wnieść niemożebnie wielką choinkę. U dołu schodów, niczym Napoleon przed bitwą, stała ciotka Eulalia i tym swoim irytującym głosem dyrygowała całym przedsięwzięciem.

Chudzielcu starszy, nie bądź gułą i chwyć jakoś porządnie to drzewko! To nic, że trochę kłuje. No doprawdy, brak słów na tych dzisiejszych mężczyzn. Zero kindersztuby, brak odruchów dżentelmeńskich, to jakaś kpina! I wszystko was boli! ‒ Utyskiwała.

Ilza widząc całe to zamieszanie, otworzyła drzwi na oścież i umożliwiła chłopakom wejście do środka. Ciotka jednak nie dawała za wygraną.

Chudzielcu młodszy, ‒ krzyknęła, wskazując na korpulentnego młodzieńca ‒ pośpiesz się, bo twój brat już dawno jest w salonie, a ty dopiero na klatce. No, utrapienie z tymi chłopakami!

Ciociu, możesz mi powiedzieć co to ma znaczyć? Ja mam choinkę, myślałam, że wyjmiesz ją z piwnicy. Wystarczyło ją tylko przepłukać pod prysznicem, bo jest sztuczna. Co tu się właściwie dzieje? I dlaczego tak męczysz tych biednych ludzi? ‒ Zapytała Ilza, która szybko pakowała chłopakom hurtowe ilości pierników, żeby odwdzięczyć się jakoś za ciotkę.

‒ Ty i ten twój nowoczesny pragmatyzm, Isiu. Sztuczne choinki są nieeleganckie i passe, dlatego postanowiłam kupić ciętą. Jest piękna, rozłożysta, no i przede wszystkim wspaniale pachnie.

Zapomniała ciocia dodać, że po świętach ta wyląduje w śmietniku, albo umrze zapomniana na balkonie. Bąknęła bratanica. Trzeba było przynajmniej kupić taką w wielkiej donicy, można by wtedy wkopać ją w ogrodzie w Jemiołach. Tata by się ucieszył.

No, cóż. Trudno. Ciotka wzruszyła ramionami i zanim chłopcy dali drapaka, nakazała im przynieść wiadro pełne piachu, na co jeden z kawalerów spojrzał z błagalną miną na Ilzę i wymamrotał.
Ale ziemia jest zmarznięta! Nie da się kopać.
Ciotka słysząc te rewelacje wciągnęła głośno powietrze i zakomenderowała.

Słuchajcie no, ancymony! W tej chwili proszę pójść po wiadro z piachem. No, chyba, że wolicie, żeby wasz ojciec dowiedział się jak wczoraj podrapaliście samochód pani Maślakowej.
Chłopcy spojrzeli po sobie z przerażeniem i po kilku sekundach już ich nie było. Zostały tylko otwarte drzwi i zapach mrozu wdzierający się do środka.
Ilza miała dość.

Ciociu!
Co ciociu, co ciociu?! Trzeba umieć się ustawić, ot co!
Ale skąd wiedziałaś, że oni podrapali tej nieszczęsnej kobiecie auto?
Blefowałam ciotka wzruszyła ramionami. Widziałam jak ta dwójka stoi z markotnymi minami przed jej samochodem, dojrzałam długą rysę na karoserii i dodałam dwa do dwóch. Trzeba sobie radzić.
Chłopcy uwinęli się z pracą bardzo szybko. Wstawili choinkę do wielkiego wiadra wypełnionego piaskiem i ustawili przy starym, zabytkowym kaloryferze tuż przy oknie, po czym zwiali szybko, po drodze łapiąc tylko torby z łakociami przygotowane przez Ilzę.

Dziewczyna nawet nie zarejestrowała momentu, kiedy w salonie pojawiły się pudła z bombkami, girlandami i starymi światełkami na żabkach. Ciotka bez zwłoki zabrała się za ubieranie drzewka, nucąc wraz z Czerwonymi Gitarami znaną melodię o jedynym dniu w roku, pięknym, choć grudniowym.

Plany Ilzy na spokojny wieczór ulotniły się wraz z wiadomością o przyjściu gości na popołudniową herbatę. O ile kojarzyła pana Kazimierza z żoną, o tyle marszczyła brwi na wieść o gościu specjalnym, o którym ciotka nie chciała mówić, ale oczy błyszczały jej jak u nastolatki, a kiedy się zamyślała, jej surowa twarz wygładzała się w wyrazie niespotykanej czułości. Ilza obawiała się, że mogą z tego wyjść nie lada kłopoty.

Tuż przed północą, ciotka z ukontentowaniem stwierdziła, że choinka wygląda klasycznie i bardzo świątecznie i w spokoju sumienia udała się do sypialni swojej bratanicy. Dziewczyna natomiast, po zakończeniu lukrowania przekładanego konfiturą piernika na jutrzejsze spotkanie, nalała do kieliszka wina, włączyła cicho telewizor i zasiadła na kanapie. Była tak zmęczona, że natychmiast usnęła.

Około trzeciej nad ranem obudził ją łoskot i przeraźliwe szczekanie psa. Zerwała się więc na nogi i zapaliła światło. Jej oczom ukazał się obraz jak po kataklizmie. Zielonym kataklizmie w dodatku, z brokatem z potłuczonych bombek i lamety. Ciotka nie wzięła pod uwagę, że zamarznięta, ubita w wiadrze ziemia, rozpuści się pod wpływem temperatury wydobywającej się z kaloryfera, drzewko straci stabilność i runie jak długie na piękny dywan i niczego nie przeczuwającego Bigosa, który przygwożdżony do ziemi ogromną gałęzią, jęczał cichutko. Ilza nie miała siły na sprzątanie, uwolniła więc wściekłego psa, rozłączyła lampki i poszła spać. Postanowiła, że za ten cały rozgardiasz odpowiada ciotka, więc to ona będzie go sprzątać. Jutro, to znaczy dziś, ale zdecydowanie później.



Ilza spała jak niemowlę. Była tak umęczona przeciągającą się wizytą ciotki i jej fanaberiami, że nie miała siły otworzyć oczu. Zmusiła się jednak, ponieważ z kuchni wielkimi chmurami spływały aromaty świeżo zaparzonej kawy, grzanek z masłem i jajecznicy. Rozczochrana i zmęczona pojawiła się w kuchni akurat wtedy, kiedy Eulalia nakładała na talerze śniadanie. Spojrzała na bratanicę tym swoim spojrzeniem i podsunęła jej pod nos filiżankę kawy.

Wyglądasz jak z krzyża zdjęta i zalecałabym najpierw prysznic, ale może jednak coś zjedz. Wyglądasz fatalnie.
Ilza klapnęła zrezygnowana na krzesło i popijając łapczywie aromatyczny napój spojrzała na ciotkę.
Ciocia widzę w formie?
Och, nie przesadzaj. Mnóstwo pracy przede mną. Muszę posprzątać bałagan, który w nocy zrobił ten twój okropny kundel. Widziałaś ile bombek potłukł? Swoją drogą, co on tak leży pod tym kaloryferem? Trzeba go omijać, bo warczy i przejść nie daje.
Dziewczyna wychyliła się na krześle i zdała sobie sprawę, że Bigos rzeczywiście leży pod oknem i jednym uchylonym okiem obserwuje poczynania ciotki.
Dziwne rzekła poobserwuję go dziś. Najwyżej po południu zabiorę go do weterynarza.

Po zakończonym śniadaniu i orzeźwiającym prysznicu, Ilza zabrała się za przygotowywanie przesyłek dla klientów, a ciotka za sprzątanie salonu i uratowanie zwłok bożonarodzeniowego drzewka, które odgniotło się gdzieniegdzie. Do kuchni co chwilę dobiegał wrzask Eulalii na spółkę z warczeniem psa. Kiedy tylko kobieta zbliżała się do kaloryfera, Bigos odsłaniał kły i tym swoim niby leniwym skowytem dawał znać, żeby nie zbliżała się do niego. Ciotka robiła co mogła, ale niestety pies utrudniał cały proces naprawczy, dlatego ustawiła mało stabilną choinkę w tym samym miejscu i zabrała się za polerowanie starego serwisu herbacianego po rodzicach. Miała nadzieję, że choinka wytrzyma kilka godzin. Obiecała sobie, że jak wszystko pójdzie dobrze, jutro pobiegnie do sklepu po porządną donicę.

Tymczasem Tomasz bił się z myślami. Ta impertynentka, która zaprosiła go na dzisiejszą herbatę, nie opuszczała jego myśli nawet na minutę. Sam był zaskoczony takim obrotem spraw, ponieważ przyzwyczaił się już do swojego ułożonego życia. Do swojego dwupokojowego mieszkania i kawalerskiego stanu. Od momentu jednak, kiedy zobaczył tę furiatkę, nie mógł przestać o niej myśleć. Początkowo miał zamiar wymówić się z tej wizyty, ale jakiś głos podpowiadał mu, że jeśli tego nie zrobi, będzie gorzko żałował. Sam nie wiedział co spowodowało tę decyzję, chęć trzymania w ramionach bliskiej osoby, czy nadchodzące święta.

Zmierzchało, kiedy Ilza skończyła wypieki. Ciocia biegała po całym mieszkaniu, poprawiając poduszki na kanapie i rozsiewając wokół zapach perfum. Dziewczyna musiała przyznać, że Eulalia wyglądała imponująco. Założyła dopasowaną czarną sukienkę do kolan, rozpuszczone włosy zaczesała do tyłu, co sprawiało, że luźne fale spływały jej kaskadami na ramiona, oczy natomiast zdobił jakiś tajemniczy błysk. Ilza uśmiechnęła się na ten widok, pożegnała szybko z ciotką i popędziła z pakunkami, omijając po drodze zdenerwowanego już do granic możliwości psa.

Tuż przed szesnastą telefon stojący na starym inkrustowanym stoliku rozdzwonił się głośno. Eulalia podniosła słuchawkę, ale to co usłyszała, bynajmniej nie spowodowało smutku. Dzwonił Kazimierz żeby odwołać wizytę ze względu na fatalne samopoczucie Anny. Obiecał, że postarają się odwiedzić ją niebawem, a tymczasem życzył jej przyjemnego popołudnia.

Informacja była jej bardzo na rękę, ponieważ zaprosiła Kazimierza z Anną tylko dlatego, że chciała uniknąć niezręczności. Widać, starzy przyjaciele znając ją od tak dawna, prześwietlili zamiary kobiety na wylot. Dzięki temu, Eulalia porozmawia z Tomaszem sam na sam i powie mu, że jest mężczyzną jej życia. I nawet jeśli będzie oponował, to ona i tak mu udowodni, że są dla siebie stworzeni. W końcu przeczucie jej to podpowiada. A jak podpowiada, to znaczy, że tak jest.

Niestety sprawy nie potoczyły się według zaplanowanego schematu, ponieważ tuż przed przyjściem gościa choinka znów zemdlała. Tym razem jednak, Eulalia stała na tyle blisko, żeby złapać ją w ostatniej chwili.

Ty wredny kundlu! Wrzasnęła na Bigosa to wszystko twoja wina! Usadziłeś swoje leniwe dupsko pod kaloryferem i pchasz się na wiadro! Ach, żeby cię tak pchły oblazły i żarły po grzbiecie!

Kobieta podparła choinkę oparciem fotela i pobiegła do kuchni żeby znaleźć szybko coś, co na jakiś czasie ustabilizuje drzewko i utrzyma je w pionie. Rozgorączkowana rozejrzała się wokół, pootwierała szuflady i w jednej z nich znalazła gruby sznur. Zgarnęła go jedną ręką i zaczęła majstrować przy choince. Kiedy udało jej się zrobić pętlę wokół pnia, wpadła na pomysł, że drugi koniec przywiąże do jednego z żeber kaloryfera. Niestety nieopatrznie nadepnęła na ucho Bigosa, który miast wydać jakiś dźwięk ostrzegawczy – od razu zaatakował, zatapiając zęby w prawym pośladku kobiety.

Tomasz stał na najbardziej pachnącym świętami korytarzu w mieście i wahał się od kilku minut. Zastanawiał się właśnie, czy zamiast zadzwonić do drzwi nie lepiej byłoby po prostu odwrócić się na pięcie i wyjść, kiedy jego uszu dobiegł potworny huk, któremu towarzyszył kobiecy wrzask i przytłumione szczekanie psa. Bez wahania nacisnął klamkę i wpadł do salonu, a widok jaki zastał, na długo spowodował u niego stan niewysłowionej wprost radości. Obraz był wyjątkowo malowniczy. Tuż przy wywróconej choince, wśród bombek, lamety i migających od zwarcia lampek, klęczała Eulalia, próbując odepchnąć gryzącego ją po pośladkach z zapamiętaniem psa. Kobieta zorientowawszy się, że jest obserwowana, szybko podpełzła do kaloryfera i zaparła się o niego rękami. Ten gruchnął o podłogę, łamiąc klepki w parkiecie i ujawniając przy okazji wielką kulę czegoś, co było wetknięte za grzejnik i wyglądało na przeżute kawałki kiełbasy, kurzu i śliny.

Tomasz podszedł szybko do okna, wyjął tajemniczy, oślizły przedmiot i wyrzucił przed drzwi salonu, na co pies zareagował błyskawicznie, łapiąc swoje łupy w zęby i zanosząc do swojego legowiska.

Eulalia zawyła z zażenowania. Nikt nigdy nie widział jej w takiej sytuacji. Jej, kobiety dumnej, zawsze eleganckiej i dystyngowanej. Siedziała teraz i wyglądała jak kupka nieszczęścia, włosy w nieładzie, rozdarta na pupie sukienka, roztrzaskany kaloryfer i twarz zalana łzami bezsilności.

No, nie patrz tak na mnie, Tomaszu! Proszę, masz okazję żeby się znów ponaśmiewać z moich głupich pomysłów. Czekam! Uniosła głowę, próbując zachować resztkę dumy, ale mężczyzna nie miał zamiaru się śmiać. Przybliżył się do Eulalii, wyjął z włosów igliwie i… mocno ją przytulił. Wdychał chwilę jej zapach, wymieszany z wszędobylskim aromatem pierników i żywicy, po czym pomógł jej wstać i zaprowadził w stronę kanapy.

Jak to było, Lalu? Chciałaś gasić moją zgagę do końca życia? Przypomniał jej słowa, które wypowiedziała tej feralnej nocy, kiedy się poznali. Może najpierw ja ugaszę ten dzisiejszy pożar, musnął kciukiem jej policzek a potem się zobaczy?

Eulalii po raz pierwszy w życiu zabrakło słów. Ten mężczyzna siedzący przed nią, całkowicie nią zawładnął. W dodatku zaopiekował się nią i powiedział coś, co wzruszyło jej twarde serce. Zdała sobie sprawę, że nawet jeśli zabrzmiało to jak banał, to i tak jej się podobało, a dziwne harce, które właśnie uskuteczniało jej serce utwierdziło ją w przekonaniu, że wszystko jest na swoim miejscu.

Ilza wróciła do domu nieco po dwudziestej.

Co tu się stało? Powiedziała głośno, przechodząc przez salon. Z kuchni dobiegał śmiech, więc tam pokierowała swoje kroki. Okazało się, że ciotka siedzi przy stole z doktorem, popijają herbatę i lukrują porcję piernikowych kwadratów, które miały być podstawą do chatek, a Bigos leży już w swoim legowisku i tuli do pyska obrzydliwą kulę czegoś trudnego do zidentyfikowania.

Ilza uśmiechnęła się szeroko i pomyślała, że to chyba prawdziwa magia. Ciotka się zakochała! Wiedziała, że coś z tego wszystkiego wyniknie. Miała na myśli kłopoty. W zasadzie wiele się nie pomyliła, ciotka miała kłopoty. Miłosne!


Przepis na miękkie pierniczki prostu z kuchni Ilzy:


  • 0,5kg mąki 
  • 1,5 łyżki kakao
  • 200g miodu sztucznego
  • 130g masła
  • 3 łyżki przyprawy do piernika
  • 100ml kwaśnej śmietany 
  • 1,5 łyżeczki
  • 0,5 szklanki cukru
  • 4 żółtka
  • 2 białka

  • Mąkę + kakao mieszamy ze sobą w dużej misce.
  • Śmietanę należy połączyć z sodą, odstawić na kilka minut.
  • Miód trzeba zagotować z przyprawą do piernika, zdjąć z palnika i wrzucić margarynę lub masło, mieszać aż się rozpuści. 
  • Białka ubić na sztywną pianę, dodać cukier i żółtka.
  • Do mąki z kakao kolejno:  kogel - mogel zamieszać, potem  miód z przyprawą, zamieszać, śmietanę z sodą na koniec i zamieszać.
  • Ciasto powinno być półpłynne, należy je przykryć i zostawić w lodówce na 24 godziny.

  • Po upływie doby, wałkować na półcentymetrowe placki i wykrawać ulubione kształty. Piec 10 min w 175 stopniach Celsjusza.
  • Pierniki są miękkie - nie muszą dojrzewać.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn