Przejdź do głównej zawartości

Wilhelm Meinhold – Bursztynowa czarownica

 Wilhelm Meinhold, żyjący w XIX wieku, ksiądz, poeta, dramaturg i powieściopisarz, który za swą kościelną niesubordynację został zmuszony do przejścia na wcześniejsza emeryturę, napisał dwie powieści, z czego jedną tk fascynującą jak jego życie. Mowa tu rzecz jasna o Bursztynowej czarownicy, która została po raz pierwszy wydana w roku 1838 anonimowo. Miało to być swego rodzaju oszustwo, literacka mistyfikacja, która miała pełnić rolę prawdziwej kroniki z XVII wieku. Autor po pewnym czasie przyznał się do tego kłamstwa, ale miał olbrzymie problemy z udowodnieniem, że jest to powieść jego autorstwa.



Meinhold napisał Bursztynową czarownicę w formie kronikarskiej. Opisał, to, co frapowało zacofany lud przed wielu laty. Mowa tu oczywiście o magii i czarownicach, których bali się bogobojni, ale i podjudzani przez osoby duchowne ludzie. 

Jest to opowieść o córce pastora, która odrzuca zaloty starosty, a ten w ramach zemsty zaczyna rozpowiadać plotki, jakoby ta uczynna i empatyczna istota była złą i przebiegłą czarownicą. Kłamstwo powtarzane z ust do ust, szybko staje się prawdą, a niewinna dziewczyna trafia przed sąd.

Czytelnik znajdzie tutaj wszystko to, czego można oczekiwać od literatury klasycznej. Jest szeroki, dokładnie wytyczony rys historyczny, opowiadający o życiu w osiemnastowiecznej miejscowości. Jest też opowieść o sytuacji politycznej, zabobonach toczących poczciwy lud, ale też krwawych zamieszkach i przy tym o zwykłym życiu, które toczyło się mimo wszystko. 

To szalenie refleksyjna powieść, której nie da się czytać bez zastanowienia. Tutaj, wszystkie szare komórki postawione są w stan gotowości. Analizują, rozkazują myśleć i wywołują w czytelniku szereg reakcji, które kończą się przeróżnie, począwszy od wzruszenia, skończywszy na najczystszej złości. 

I choć nie czyta się tej lektury z lekkością, bowiem mnóstwo tu archaizmów i starych wtrąceń, to warto się nad nią pochylić, bo summa summarum zachwyca!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n