Przejdź do głównej zawartości

Adriana Rak – Choczewskie wichry

 Czytanie o II wojnie światowej, mimo całego niosącego ze sobą smutku i bólu, to jednak coś fascynującego. To zawsze wielka ciekawość tego skrzywdzonego świata, pcha mnie do lektury do tej czy innej książki o podobnej tematyce. Tak też było z książką Adriany Rak i jej "Choczewskimi wichrami", których nie dało się odłożyć, póki nie zamknęłam książki na ostatniej stronie.



Jest to opowieść o przedwojennym życiu ludzi mieszkających w niewielkim Choczewie. Mieście, w którym znają się wszyscy, dobrze żyją z sąsiadami, przyjaźnią się i zakochują, myślą o przyszłości. Niestety plany mieszkańców krzyżuje wybuch wojny, powołania do wojska i śmierć, która jest jej nieodłączną towarzyszką.

Adriana Rak napisała książkę, która w większości opowiada o mieszkańcach wschodnich wówczas ziem należących do Niemiec, gdzie tuż przed wojną żyły narodowości zarówno niemieckie, jak i żydowskie, ale też polskie. Rzadko kto interesował się polityką, a ludziom zależało jedynie na dobrej pracy, poprawnych kontaktach międzyludzkich i szczęściu, które może przynieść założenie rodziny. Dopiero wojna postawiła przed nimi zadanie, któremu nie wszyscy sprostali.

Autorka skupiła swoją uwagę w większości na Niemcach, na tych, którzy nie ufali Hitlerowi i jego zbrodniczej machinie, ale ponieśli największe straty w imię czegoś, w co nie wierzyli. Jest to więc spojrzenie na wojnę zupełnie z innej strony. Ze strony okupanta, który został zmuszony do strasznych rzeczy.

Nie ma tu jednak miejsca na jakąkolwiek gloryfikację ze strony autorki. To jedynie jej spojrzenie na ludzi, ich zachowania i pewne przekonania, które z czasem muszą runąć, nawet wbrew ich woli.

To bardzo smutna powieść, w której próżno doszukiwać się nadziei czy ukojenia, bo ta może nadejść dopiero u kresu życia.

Polecam tę arcyciekawą powieść, w której miłość i młodość splata się z traumą i dramatem, ale też pomaga zrozumieć pewne ludzkie zachowania,

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n