Przejdź do głównej zawartości

Marcel Moss – Przeklęci

 Temat przemocy wobec dzieci zawsze wywołuje w czytelnikach poruszenie i słuszne oburzenie. I mimo, że to fikcja literacka, to jednak z tyłu głowy zawsze coś podszeptuje, że takie okropieństwa miały miejsce i wtedy człowieka dodatkowo ogarnia niemoc i poczucie niesprawiedliwości. Marcel Moss powrócił z kolejnym tomem o Agencji Detektywistycznej "Echo" i sam sobie uniósł poprzeczkę bardzo wysoko.



Rzecz rozpoczyna się w Warszawie, we wspomnianej już agencji, do której przyjeżdża matka poszukująca swojego zaginionego syna. Sandra i Igi postanawiają wziąć sprawę, jednak na miejsce wyrusza jedynie szefowa i jej najbliższa współpracownica. Tam okazuje się, że sprawa jest wielopoziomowa i w jakiś tajemniczy sposób łączy się z tragedią sprzed lat, czyli pożarem, który wybuchł w latach pięćdziesiątych w oddalonym o kilka kilometrów sierocińcu. 

To była szalenie ciekawa i rzutka historia, która ma zmuszać zwoje mózgowe do myślenia i wskazania rozwiązań nieoczywistych w tej sytuacji. Tu nic nie jest jednoznaczne, a wszystkie dotychczasowe tropy, które autor rzucił na początku powieści, mogą okazać się niewystarczające do rozwiązania zagadki.

 Marcel Moss zachwyca. Trąca czułe czytelnicze serce, wlewa doń żal i ból, maluje obraz pełen rozpaczy i niesprawiedliwości, po to by koniec końców rozprawić się z przeszłością i zesłać spokój. 

Unurzał autor czytelników w dusznej i niepokojącej krainie, która od dziesiątków lat żyła tragedią dzieci z pobliskiego sierocińca. Dał do zrozumienia, że dawno zapomniane sprawy ujrzą wreszcie światło dzienne i ukażą najprawdziwsze zło tego regionu.

Dał też do zrozumienia, że nieleczone choroby psychiczne mogą spowodować wiele złego, dlatego tak ważne jest, by reagować w porę i dać sobie pomóc.

Świetna powieść, którą czyta się jednym tchem, pomimo niełatwego i bolesnego tematu. Polecam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n