Przejdź do głównej zawartości

Bartek Rojny – Parafil

 Dziś kilka słów o tym, jak bardzo można się potknąć na pierwszym tomie nowej serii, a potem jak bardzo można to naprawić tomem drugim, ale żeby nie było, że za bardzo wybiegam w przyszłość, dziś na tapet wjeżdża Parafil.



Potężna, przerażająca dawka morderczych informacji niemal krzyczy z okładki książki, dając czytelnikowi do zrozumienia, że oto ma przed sobą dreszczowiec łamane na kryminał i z pewnością będzie mięsisty, porażający i absolutnie genialny. A potem, w miarę czytania, okazuje się, że jednak dobry, marketingowy opis powieści nijak ma się do zamieszczonych wewnątrz treści i wcale nie jest tak zaskakujący jak być powinien. Dlaczego tak jest? Wszak jest i obiecany, zwisający z sufitu truposz, są pewne perwersyjne zachowania, są też nieidealni bohaterowie. Gdzie jest więc błąd? Ano w samej konstrukcji i niedopracowaniu, choć szczerze mówiąc, trudno wskazać jednoznaczną winę, bo ta książka jest tak dziwnie skonstruowana, że bardzo trudno dać jej jednoznaczną ocenę.

Parafil zapowiadał się imponująco. Tytuł przyciągał, obiecywał niszczącą zwoje mózgowe pokręconą historię, a pozostawił po sobie galopującą zgagę i niestety niesmak.

Zacznę od fabuły, która winna być elementem kluczowym. Jest chaotyczna, poplątana, poprzetykana dziwacznymi zachowaniami głównego bohatera, który jak na szanowanego doktora prawa jest wyjątkowo niepoukładanym życiowo człowiekiem. Wszystko tu kulało. I nudne śledztwo, i kolejne morderstwa, które wcale nie były tak wstrząsające jak powinny. Historie morderstw przedstawiono tu zwyczajnie, obrazoburczo i łopatologicznie. Podczas lektury nie towarzyszy czytelnikowi strach, odczucie niepokoju czy napięcia. Dużo tu za to suchych faktów. Zabrakło w tej historii mordercy, jego instynktu, zachowań dewiacyjnych, o których szumnie informuje wydawca. Dużo za to było Witka, jego problemów emocjonalnych i psychicznych, to takie trochę studium człowieka przegranego, choć niemal wybitnego w swej dziedzinie.

Jeśli zaś chodzi o postaci, to tu też wkradło się pewne niedopracowanie. Świetnie wykreowana Helga, pokieraszowana przez życie na wielu poziomach, śledcza o wyjątkowej intuicji i charakterze, nie miała sobie równych. To najlepsza i najbardziej wyrazista bohaterka tej książki. Reszta nie sięga jej nawet do stóp. Świetnie zapowiadający się Hanys, fajna laborantka, nieco zadufany w sobie Janek byli mało charakterologicznie rozbudowani, stanowili jedynie tło dla tej postaci, co stanowiło swego rodzaju czytelniczy niedosyt i spychało głównego bohatera na dalszy plan.

Zastanawiałam się nawet czy autor miał taki cel, by wprowadzić czytelnika w samo oko rozszalałego chaosem cyklonu, czy po prostu tak wyszło, że... nie wyszło? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że to nie jest książka zła, ale niedopracowana. Całe szczęście udało mi się przeczytać "Zwrotnik" i już wiem, że Rojny umie w kryminały, bo to zdecydowanie lepsza powieść niż jej poprzedniczka. Ale o niej kiedy indziej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn