Przejdź do głównej zawartości

Bartek Rojny – Zwrotnik

 Kiedy skończyłam czytać Parafila, odczuwałam pewien niedosyt i smutek, że świetnie zapowiadająca się książka nie spełniła moich oczekiwań. I właściwie nie wiem dlaczego zabrałam się za kolejny tom z serii. Być może kierowała mną ciekawość, a możliwe, że jednak że siedzi we mnie jakiś masochistyczny diabeł i namawia do złego. Tym razem, tajemniczy Szeptacz miał rację, ponieważ nie żałuję, że przeczytałam drugi tom. Ba! Bardzo mi się podobał.



Tym razem Witek Weiner nie jest już cieniem uzależnionego człowieka w rozchełstanej koszuli. Teraz, mężczyzna jest w związku, wydaje mu się, że jest szczęśliwy i powoli wszystko wraca do normy. Niestety nie wszystko jest takie proste, ponieważ przeszłość daje o sobie znać. Helga prowadzi śledztwo w sprawie oskórowanego czteroletniego chłopca wepchniętego do okna życia. Witek wraca więc do łask i pomaga w ujęciu sprawcy. Niestety kłopoty to jego specjalność i przez przypadek trafia w samo oko cyklonu.

Ależ tu się dzieje! Jest wciąż narastające napięcie, nerwy, zaskakujące zwroty akcji i kompletnie inna struktura książki. Tutaj wszystko się zgadza. Nie ma miejsca na niepotrzebny chaos, nudne opisy, albo niczego nie wnoszące postaci. Teraz można spokojnie oddać się lekturze i płynąć przez tę historię bez zgrzytania zębami, że coś jest nie tak. Fabuła się klei, pozwala powoli rozwiązywać śledztwo i raz wyznaczyć dobry trop, a raz zabłądzić. I to jest kapitalna zabawa w kryminałach.

Rojny poprawił też swoich bohaterów, są teraz wyraźniejsi, jaskrawsi i ludzcy. Kapitalny Hanys, nadal świetna Helga, nawet Wiener jakiś taki ugładzony. To krok w dobrą stronę, zapowiadający, że w dalszych tomach będzie tylko lepiej. Przynajmniej taką mam nadzieję.

Po niezbyt udanym Parafilu, Zwrotnik polecam z czystym sumieniem. Mięsisty, rześki i niebanalny. To jest taka książka, którą czyta się z przyjemnością!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...