Mam dość poważny problem z powieściami wattpadowymi. Zwykle polega on tym, że historia jest rozciągnięta do granic możliwości ze względu na to, że kolejne rozdziały pojawiają się cyklicznie i cała opowieść wlecze się okrutnie od rozdziału do rozdziału. W książce Joany Marcus też tego rozwlekania nie zabrakło, ale przymknęłam na nie oko, bo tak mi przypasowała historia, że przestałam zwracać uwagę na niedociągnięcia.
Rzecz dzieje się w jednym z amerykańskich kampusów. Jenny rozpoczyna naukę na miejscowym uniwersytecie, dając sobie czas na przyzwyczajenie się do końca grudnia. Dziewczyna szybko popada w długi, ale przyjaciele wyciągają do niej pomocną dłoń i Jenny zamieszkuje w domu Rossa, z którym od początku łączy ją jakaś niewidzialna więź.
Nieco może ta powieść podobna była do "Pięknej katastrofy" Jamie McGuire i widać już na pierwszy rzut oka, że autorka mogła się nią sugerować. Ale, o ile McGuire pisze odważnie, żeby nie powiedzieć wprost, to Marcus jest bardziej romantyczna, delikatna i łagodna.
Podobała mi się ta historia. Była czuła, delikatna i nieprawdopodobnie romantyczna. Zdarzały się też elementy dramatyczne, przemocowe i niezrozumiałe dla odbiorców, ale to wszystko łączyło się ze sobą tak jak powinno i nawet niosło ze sobą swego rodzaju naukę.
Miłość jest tu najważniejsza i jest to sprawa nadrzędna. Do tego dochodzi też poczucie własnej wartości, podążanie za marzeniami, realizacja zamierzonych celów i relacja, która przechodzi wiele prób. Wszystko to przeplatane olbrzymią ilością pizzy, studenckich imprez, a także ciężkiej pracy.
Bohaterowie wspaniale koło siebie krążą, budując napięcie i poznając się. Emocje kilka razy sięgają zenitu, ale na kulminacyjny moment trzeba trochę poczekać i jest to bardzo miłe oczekiwanie. Dialogi są zabawne, soczyste i nie męczą, a chemia między bohaterami kipi jak wulkan.
Przeromantyczna i urocza historia!
Komentarze
Prześlij komentarz