Choć tytuł tego postu może wskazywać na temat okołokatarowy, to tak nie jest. Rzecz dziś o glutach, czyli klunkrach, a właściwie rzeczach używanych, które można kupić na pchlich targach, w sklepach "używańcach" i kiermaszach staroci.
Od małego lubiłam używane meble, stare garnki, zapach spróchniałych desek i zaduch panujący w niewietrzonych komórkach. Jeszcze bardziej lubiłam skarby, które w tych pomieszczeniach udało mi się znaleźć. Czasem był to uszczerbiony kieliszek, kawałek koronki, stare guziki albo zniszczony nakastlik zawalony gdzieś w szopie i zapomniany przez wszystkich.
W okresie dorastania, kiedy to człowiek nie śmierdział groszem, a chciał żeby pokój wyglądał jak z katalogu - musiał kombinować. A to od cioci udało mi się załatwić wielgachną trzydrzwiową szafę, od sąsiadki babci, starą powojenną toaletkę, a od taty z warsztatu rzeźbione listwy. Z tych kilku rzeczy, po uprzednim oszlifowaniu i pomalowaniu udawało mi się stworzyć nowe wnętrze, w sam raz dla nastolatki.
Spójrzcie na te kilka skarbów, które udało mi się wyrwać z chytrych łap sprzedawców.
Na zdjęciu powyżej stelaż do ławki ogrodowej. Wystarczy odświeżyć, przemalować i zamontować solidne deski.
Do kompletu góra od taboretu ogrodowego, który byłby też fantastycznym kwietnikiem. Trzeba tylko pomalować, zamontować nogi i wbić drewniany romb.
Barometr nie jest wcale stary. Może mieć około 20-30 lat, nie więcej. Było w nim coś, co bardzo mi się spodobało, więc musiałam go kupić. W tym przypadku trzeba zedrzeć lakier i odświeżyć dębowe drewno.
Zaparzacz do herbaty to jedna z tych rzeczy, które absolutnie nie były mi potrzebne do szczęścia. W sumie, w kartonie ze sztućcami szukałam łyżeczki do cukru, która byłaby ozdobą mojej mosiężnej cukiernicy, ale wpadł mi w oko ten stary gadżet do herbaty i za całe pięć zeta został wydarty szalonemu sprzedawcy. Zastanawiam się kto go używał, gdzie mieszkał, czy celebrował chwile spędzane z rodziną?
Ten komplet wpadł mi w oko jak tylko weszłam w ostatnią alejkę targu. Początkowo pan życzył sobie cztery dychy za ten cudny kobalt, ale, że ja nie umiem się targować - wysłałam mamę, która zjadła zęby sprzedając w gieesowskim sklepie i na handlu zna się jak mało kto. Przytuliłam komplet za 25 złotych.
I na koniec piękna świeca, która stanęła koło kominka. Zdaje się, że odlewana, ale bardzo ładna.
No, to teraz wiecie, że ja z glutami za pan brat i szczerzę się jak głupi do sera zawsze wtedy gdy jakiś przedmiot z duszą wpadnie w moje łapska.
Komentarze
Prześlij komentarz