Odeta i Michał pobrali się na piątym roku studiów. Poznali się na poznańskich juwenaliach i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Z biegiem lat, gorące uczucie przerodziło się w akceptację, a potem nienawiść. Metodycznie, krok po kroku, Michał zamykał jej drogę do kariery. Rozliczał z czasu wolnego i i zawieranych znajomości. Wieczorami oczekiwał raportów z całego dnia pracy. Stała więc przed nim i deklamowała, omawiając godzinę po godzinie, minutę po minucie. Doszło do tego, że Michał zabronił Odecie pracować. Miała siedzieć w domu i na niego czekać.
Zgodnie z życzeniem męża, została w domu. Nudziło się jej w czterech ścianach i czuła się jakby była zamknięta w złotej klatce. Kilka razy próbowała wychodzić do miasta, do sklepu lub do kina, ale Michał zawsze śledził jej kroki i w domu urządzał karczemne awantury. Wszędzie zamontowane były kamery, w komórce gps, a samochód stał po prostu w garażu nieużywany, bo kluczyki od niego spoczywały bezpiecznie w Michałowej kieszeni.
Odeta tęskniła za rodziną i przyjaciółmi, ale wiedziała, że mąż nie będzie zadowolony jeśli powie mu że chciałaby ich odwiedzić. Jedyna osoba, z którą mogła utrzymywać kontakt był brat męża - Marcin. Dzięki ich wspólnym spotkaniom i długim rozmowom, miała siłę by żyć. Michał powoli popadał w paranoję, zaczął dawać jej zadania. Na początek bardzo prozaiczne. Zwolnił gosposię i kazał zająć się żonie domem. Kolejno do jej obowiązków dochodziły nowe. A to koszenie trawy, a to sprzątanie samochodów. W końcu załatwiała wszystkie sprawy dotyczące spotkań z klientami, ustalała grafik i dbała o wizerunek męża. Miała wypełniony czas od rana do wieczora. Coraz bardziej dusiła się w domu. Przyjaciele przestali dzwonić, a Odeta bała się sama do nich odezwać ze strachu przed gniewem męża. Michał wracał do domu, głaskał po blond włosach żony, a potem tłukł ją na kwaśne jabłko, bo nie uśmiechnęła się na powitanie lub założyła zieloną sukienkę zamiast czerwonej. Powody były coraz bardziej błahe, a razy wymierzane przez Michała, coraz mocniejsze. Pewnego wieczoru pobił ją do nieprzytomności i zostawił na podłodze w salonie. Kiedy obolała otworzyła oczy, postanowiła ostatecznie skończyć z takim życiem.
Ubrała się w białą, lnianą sukienkę, starannie zakryła podkładem sińce i z ugotowaną kolacją czekała na męża. Wszedł do jadalni i zimno spojrzał na Odetę. Uniósł rękę i pogłaskał ją po twarzy. Kobieta podała mu kieliszek schłodzonego szampana i szepnęła:
- Przepraszam, przepraszam, że byłam dla ciebie taka niedobra. Ty tak bardzo się starasz, żeby żyło się nam dobrze. Proszę, wybacz mi.
Wyraźnie rozluźniony Michał odebrał lampkę i upił spory łyk po czym zasiadł do kolacji. Zjadł ravioli z grzybami i zagryzał bagietką. Poprosił o jeszcze jedną lampkę szampana i odpłynął w niebyt.
Obudził się z koszmarnym bólem głowy. Podnosząc się na łokciach, ryknął:
- Odeta! Przynieś mi proszki na migrenę, natychmiast!
Po chwili usłyszał skrzypiące drzwi, uniósł głowę i zamiast żony, zobaczył swojego brata Marcina.
- Co ty tu kurwa robisz, Marcin? Gdzie do cholery jest Odeta?
Brat spojrzał na niego z troską i wcisnął jakiś guzik. Minutę później, drzwi otworzyły się ponownie i stanął w nich człowiek w białym kitlu z dobrotliwym uśmiechem na twarzy.
- Uspokój się Michale. Nazywam się doktor Tomczyński i jestem psychiatrą. Twoja żona odebrała sobie życie - połykając fiolkę leków nasennych. Znalazłeś ją w łazience, ale było już za późno na ratunek.
Twój organizm jest pod wpływem szoku. Spałeś 8 dni.
Michał zaczął się szarpać i wydzierać na całe gardło. Poczuł igłę wbijającą się w jego ramię i opadł bez sił.
Powtarzało się to kilkakrotnie. Za każdym razem kiedy się budził, był przy nim lekarz i spokojnie tłumaczył. Kiedy był już gotów stanąć z prawdą twarzą w twarz, Tomczyński przestał faszerować go farmaceutykami w zastrzykach i pozwolił wrócić do dawnego życia.
Michał wrócił do firmy po miesiącu nieobecności i rzucił się w wir pracy. Wieczorami kładł się do łóżka i po połknięciu dwóch tabletek, zasypiał. Nie miał ochoty pójść na cmentarz, bo nieznośne uczucie straty nie dawało mu spokoju.
Pewnej nocy usłyszał szept. Wiedział, że jest nieźle nafaszerowany lekami, ale był prawie pewien, że to nie sen.
- Michale - rzekł cicho głos - jestem tutaj, kochany - ledwo uniósł powieki i dostrzegł rozmazaną sylwetkę. Zbyt zmęczony odpłynął w objęcia Morfeusza.
Nazajutrz w pracy nie mógł się skupić. Wziął więc wolne i szybciej pojechał do domu. Obszedł wszystkie pomieszczenia, a w garderobie na półce znalazł pudło ze zdjęciami.
- Coś ty mi zrobiła?! - wściekły poszedł do salonu i spalił wszystkie fotografie w kominku, nalał sobie whisky i po opróżnieniu butelki zasnął na kanapie.
Obudziło go intensywne szarpanie za włosy. Zerwał się i kątem oka dostrzegł znikającą za drzwiami zjawę w białej sukience. Jego serce zabiło gwałtownie, a w żyły wystrzeliła adrenalina. Wstał i poszedł za duchem. W kuchni pośliznął się na plamie krwi i uderzył głową o płytki. Usiadł, pocierając głowę i zauważył czerwony, ociekający krwią napis na drzwiach kuchennych szafek:
O D E T A
Krzyknął przerażony i chciał się podnieść, jednak coś podeszło do niego od tyłu i rzuciło z całym impetem o stół. Jego ręce załopotały jak u szmacianej lalki, a potężna siła uniosła go za koszulę i upuściła na podłogę. Towarzyszył temu dziwny szum i gwizd, jakby wiatr hulał po pomieszczeniach. Wił się i błagał o litość, ale jego głowa utknęła między kuchennymi krzesłami. Czuł tylko, jak coś szarpie go za kostki i rozsuwa szeroko i boleśnie nogi. Krzyczał i protestował, ale mięśnie napinały się wciąż i wciąż. Nagle, kiedy już myślał, że dłużej już nie zniesie tych tortur - wszystko ustało. Zapadła cisza. Michał oddychał głęboko, ostrożnie podniósł się i poszedł do sypialni. Drżąc na całym ciele, sięgnął do szafki nocnej i zażył trzy tabletki. Po kilku minutach zapadł w niespokojny sen.
Dzień przywitał go jaskrawym słońcem. Otworzył szeroko oczy i obejrzał się dokładnie. Był czysty. Nie miał na sobie śladów krwi.
- Boże, to był koszmar - powiedział do siebie.
W momencie kiedy jego nogi opadły z łóżka na podłogę, poczuł intensywny ból w lędźwiach. Usiadł przerażony i postanowił wziąć jeszcze dwie pigułki.
Przewracał się niespokojnie z boku na bok. Śniła mu się Odeta. W białej sukni, potem kanarkowej, później znów w białej, ale zaplamionej krwią. W końcu otworzył oczy i spojrzał wprost w jej twarz... Ale ona nie była miła. Wykrzywiona w dziwnym grymasie, z ostrymi zębami. Z jej gardła wydobywał się dziwny charkot, a zatęchły zapach śmierci otulał nozdrza Michała i paraliżował zmysły. Potwór ryknął z wściekłością, a mężczyzna zamknął oczy, podkulił kolana pod brodę i krzyczał, krzyczał, krzyczał.
Kiedy Michał otworzył oczy, w pokoju było pusto. Słyszał jakieś głosy za drzwiami, ale był tak otępiały, że mało go to obchodziło. W końcu drzwi się otworzyły, weszło dwóch pielęgniarzy i ubrało go w kaftan bezpieczeństwa. Doktor Tomczyński podpisywał jakieś papiery i wręczał je kobiecie. Zaprowadzono go do ambulansu i posadzono przy oknie. Powoli odwrócił głowę. Na progu domu dostrzegł parę trzymającą się za ręce. To był Marcin i Odeta.
Komentarze
Prześlij komentarz