Odkąd w Polsce pojawił się internet, rodacy jak jeden mąż rzucili się w tę otchłań piekielną szukając pracy, rozrywki, a także (o zgrozo!) porad zdrowotnych, których na kartach online jest tak dużo jak w encyklopedii słów.
Nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że czytając te pseudoporady ludzie dostają ataku drgawek, umierają (ze strachu, a jakże) na chorobę popromienną i zauważają u siebie pierwsze symptomy perforacji żołądka i zapalenia otrzewnej.
Niech się przyzna ten, kto choć raz nie szukał w internecie objawów swoich dolegliwości? Nie ma, prawda?
Ano nie ma, bo wszyscy to robiliśmy. A wszystko to po to by odpowiedzieć sobie na nurtujące nas pytania. Bo przecież prościej jest wklepać w wyszukiwarkę kilka interesujących nas haseł, a możliwości, które się przed naszymi oczami ukażą, dają nam pełną wiedzę na temat naszej choroby, dalszego postępowania i ewentualnie leczenia. Po co nam lekarz, phi?!
Jako osoba, która dziesięć lat temu po raz pierwszy dorwała się do stałego łącza internetowego oraz odkryła w sobie chorobę, którą zakwalifikować można do Hipochondrykus Idiotus, zalecam przeczytanie poniższych informacji, które raz na zawsze rozgonią chęci sięgnięcia do kart wujka Google, pękających od wyczerpujących informacji.
Internetowym doktorem House'm można zostać bardzo szybko. Ba, można zrobić błyskawicznie habilitację i profesurę bez wychodzenia z domu. Wystarczy tylko kilka niepokojących objawów, wyszukiwarka internetowa i dużo wolnego czasu, który potrzebny jest na diagnozę.
Przykładowe objawy:
- przeziębienie, cieknący katar, ból gardła, kaszel, wysoka gorączka.
Powyższe oznaki chorobowe mijają po siedmiu dniach, pozostawiając po sobie kilka śladów. I oto cóż z nich można wywnioskować:
Pewnego dnia pod prysznicem wyczuwasz maleńkie bezbolesne kulki, z lustra spoziera na ciebie czerwonooki maszkaron z worami na policzkach, odczuwasz olbrzymie zmęczenie i palpitacje serca. Najprawdopodobniej masz ciało upstrzone cellulitem, jesteś chronicznie zmęczona pracą i niewyspana bo do trzeciej nad ranem czytałaś książkę, ale internet ma ci co innego do powiedzenia.
Kierujesz więc swe kroi do komputera, wpisujesz hasła i...
Kulki, które najprawdopodobniej wyczułaś podczas kąpieli to z pewnością powiększone węzły chłonne. Jeśli wymacałaś jeden, nie panikuj. To pewnie pierwsze stadium rzadkiego nowotworu, który spokojnie wyleczysz domowymi sposobami, pijąc sok z czarnej porzeczki, ewentualnie jakiegoś dziwnego owocu, który nigdzie nie rośnie, ale jest dostępny na tej stronie internetowej, którą właśnie czytasz. Gorzej, jeżeli na ciele pojawia się tych guzków więcej - wtedy strony internetowe radzą udać się do notariusza, ewentualnie wyjąć pergamin, pióro i kałamarz i spisać smętnie testament, bo długo na tym ziemskim padole nie pozostaniesz.
Objawy malujące się na twarzy to nic innego jak tajemnicza tropikalna choroba opisywana niedawno w gazetach. Wiesz, że samolot widziałaś jako tylko małe dziecko, kiedy to wlatywały ci do ust w postaci kaszki podawanej przez babcię, a styczność z dalekim światem miałaś dwa tygodnie temu kupując sznurówki u Chińczyka, ale to jest poważna sprawa i lepiej powiadomić oddziały zakaźne, a także służby weterynaryjne przy okazji, bo pewność trzeba mieć!
Zmęczenie i palpitacje serca to już nie melancholijne dziewiętnastowieczne zasłabnięcia, na które pomagały sole trzeźwiące, ale poważna choroba, która powoli i skutecznie zabija twój organizm. Nie ma przed tym ucieczki. Czas nad morze, oswajać się z piachem.
Na forach medycznych czytasz, że cierpisz najprawdopodobniej na rzadką chorobę autoimmunologiczną, w mózgu rozwijają się pachnące grzyby i jako kobieta w kwiecie wieku cierpisz na raka prostaty, na który nie zadziała już soczek z nieistniejącego owocu, tym razem potrzebna będzie maść ze śluzu ślimaka.
Reasumując:
Nie wierzcie internetom!
Komentarze
Prześlij komentarz