Przejdź do głównej zawartości

Polowanie – Sławomir Galicki

Jeszcze kilkanaście lat temu, myślistwo kojarzyło się z głęboko zakorzenioną tradycją, poszanowaniem przyrody i odstrzałem zwierząt słabych. Bycie myśliwym zobowiązywało, było swego rodzaju nobilitacją. Należało mieć nieposzlakowaną opinię, ogromną wiedzę z zakresu botaniki i biologii. Myśliwy, jawił się jako mędrzec, człowiek prawy, niejako wybrany do tego, by likwidować słabsze zwierzęta, by przyroda mieściła się w pewnych ramach wytyczonych przez człowieka. Czy słusznie?



"Polowanie" zainteresowało mnie okładką i opisem wydawniczym. Właściwie, miałam ochotę na porcję fantasy osadzonego w leśnych duktach. No i tego tutaj nie znalazłam. 

Powieść opowiada o jednym z kół łowieckich, mieszczących się niedaleko wschodniej granicy. Prężnie działającym stowarzyszeniu, którym nieobce są tradycje myśliwskie i zaangażowanie w sprawę. Jak się później okazuje, nie wszyscy przedstawiciele koła są uczciwi. Kilku z nich z lubością uprawia kłusownictwo, nie zważając na okresy ochronne zwierząt i sprawione tusze sprzedaje na czarnym rynku z olbrzymim zyskiem. I tutaj zaczyna się cała historia, bowiem w ślad z kłusownikami, udaje się strażnik leśny z pomocnikami. A, kiedy ludzie zaczynają tracić życie w niewyjaśnionych okolicznościach, dołączają także media i prokuratura. I czy tutaj winien jest człowiek? Czy też przyroda wzięła sprawy w swoje zielone ręce?

Ta książka jest szalenie nieoczywista, zmusza czytelnika do myślenia, do wypracowania własnej opinii i zajrzenia głęboko w siebie. Autor stawia czytelnika w dość niekomfortowej sytuacji i rozkazuje mu niejako postawić się na miejscu myśliwych i zająć odpowiednie stanowisko. To nie jest prosta sprawa. Nie wiemy jakbyśmy się zachowali w danej sytuacji. Czy poszlibyśmy tą prawą, zdecydowanie trudniejszą drogą, czy wybralibyśmy drogę na skróty, z łatwym zyskiem, choć okraszoną pewną dozą niebezpieczeństwa.

Autor wchodzi tu z butami w świat myśliwski i miesza w tym hubertowskim tyglu niczym najwytrawniejszy kucharz. Zna go od podszewki i punktuje wszystkie karygodne zachowania. Nie staje jednak po żadnej ze stron, choć mocno ukierunkowuje czytelnika. Ale, żeby była jasność, zajmuje się tutaj nie tylko sprawami myśliwskimi  pięknie też opowiada. 

Bajania o lesie, jego mieszkańcach i bujnej roślinności są tak piękne i cenne, że nawet osoby z umiłowaniem pomijające długie opisy, zatrzymają tu wzrok na dłużej. Czytelnik ma szansę odwiedzić miejsca niedostępne dla człowieka, przyjrzeć się z bliska waderze pilnującej szczenięta, łani prowadzącej swoje młode, czy zaznajomić się z zasadami panującymi w dziczej watasze. Pojawiają się też informacje o zasadach eliminacji zwierząt, o przygotowaniach do strzału, rytualnych zasadach wytrzebiania i obchodach święta Hubertusa. 

A o tym, czy człowiek rzeczywiście niszczy tę dzikość w przyrodzie,  czy jednak pomaga i czy rzeczywiście kontrolowanie jej w ten sposób jest korzystne, trzeba odpowiedzieć sobie samemu.

Mamy też tu do czynienia z olbrzymią dawką myśliwskiej nomenklatury, która, według mnie wymaga wyjaśnień. Wspaniale byłoby znaleźć na końcu książki słownik terminów i w każdej chwili móc sprawdzić znaczenie danego słowa.

Jeden cytat utkwił mi w pamięci:

"Matka Natura przewidziała wszystko, z wyjątkiem człowieka."

Te słowa brzmią mi w głowie od momentu, kiedy je przeczytałam. To kwintesencja te powieści, jej motto i słowa kluczowe. Warto o nich pamiętać. Codziennie. Polecam tę niełatwą, ale wyjątkową lekturę. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn