Przejdź do głównej zawartości

Zofia Markowska – Noir

Wyobraźcie sobie małe miasteczko w Stanach Zjednoczonych, w czasach tuż po zakończeniu prohibicji. Pomyślcie o łagodnych dźwiękach saksofonu, jazzu wydobywającego się z każdego nocnego lokalu, swingu burzącego krew w żyłach i litrów alkoholu, wlewanych co wieczór do stęsknionych gardeł...
W tym właśnie dusznym, acz ciekawym czasie, Zofia Markowska osadziła swój kryminał Noir.



Okładka tego niewielkiego i wyglądem, i treścią kryminału, przywodzi na myśl książki wydawane w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Niewielki, niemal kieszonkowy format sprawdzi się w podróży i na urlopie, a treść przeniesie Was do lat trzydziestych XX wieku.

Bohaterem jest detektyw Michael Todd. Mrukliwy, znudzony życiem samotny mężczyzna, typowy były przedstawiciel władzy, inteligentny, sarkastyczny i gburowaty, którego znają wszyscy oficjele w niewielkim Mindath. Poznajemy go w momencie, kiedy przyjmuje intratną ofertę pracy od wdowy po mafiozie Tommym Maroni i decyduje się rozwikłać zagadkę jego śmierci.

Sprawa wydaje się nie być skomplikowana, ale im detektyw odsłania więcej kart, tym nowe fakty wychodzą na światło dzienne i cała historia nabiera rumieńców.

Szanowni, przed Wami absolutnie klasyczny kryminał, przywodzący na myśl Conana Doyla czy wczesną Christie. Ciężki i duszny klimat lat trzydziestych oraz pełne kurtuazji, inteligentne dialogi są składową tej niedługiej historii. Mimo, ze podane w mikroskopijnej formie, pięknie oddają klimat czasów i powodują, że chce się czytać. 



Do tego dochodzi jeszcze niebanalne zakończenie, nieoczywisty happy end, który, summa summarum, wcale nim nie jest. I być może opowiadam to Wam zbyt enigmatycznie, ale nie chcę zdradzać szczegółów, żeby nie psuć niespodzianki.

Jeśli macie więc ochotę na niewielką dawkę detektywistycznych dywagacji, nieco przysłoniętych dramatycznymi zdarzeniami z przeszłości, to ta książka spełni Wasze oczekiwania. Napisana jest ładnie, a fabuła jest klarowna i ciekawa. To tzw. książka do kawki. Do połknięcie "na raz".

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...