W komediach romantycznych najważniejszy jest humor. Wiadomo przecież, że romans na pewno się przydarzy. Ważne jest więc, by te dwa elementy ze sobą współgrały, a Ivy Fairbanks zrobiła to po mistrzowsku, zderzając ze sobą czarny irlandzki humor, z radosnym amerykańskim. Dzięki temu wyszła mieszanka, którą się chce czytać, wdychać i o niej myśleć. Takie trochę "Nothing Hill" czy "Cztery wesela i pogrzeb", ale w książkowym wydaniu.
Callum to introwertyk prowadzący dom pogrzebowy, a Lark jest żywiołową dziewczyną, która po traumatycznych przeżyciach ląduje w Galaway, by rozpocząć wszystko na nowo. Żadne z nich nie wie, że początkowa niechęć szybko przerodzi się w sympatię i może coś głębszego.
To była historia mało sztampowa, żywiołowa i zabawna (mimo żałobnego anturażu), ale też mądra i urocza, dzięki czemu uczucie dwojga bohaterów rodziło się powoli i dość naturalnie. Wszystko to okraszone zostało potężną dawką humoru i zabawnych dialogów, dzięki czemu nadano opowieści lekkości. I choć nie brakuje tu scen poważnych, to nie dominują one historii i są jedynie ładnym uzupełnieniem całości.
Ach, cóż to była za radość! Jest to fantastycznie i inteligentnie napisana komedia romantyczna, która nie drwi z ludzkich przywar w sposób bezwzględny, ale zawoalowany i wyjątkowo pomysłowy. Mnóstwo tu arcyciekawych zwrotów akcji, zabawnych pyskówek i przepychanek słownych, przez które przebija się raz po raz ironia i sarkazm.
Pyszne, wielowymiarowe postaci, które bronią się same. Nie trzeba im specjalnych upiększeń czy długich charakterystyk. Ot, autorka z lekkością przedstawiła ich charaktery używając do tego relacji rodzinnych, pracowniczych i damsko-męskich, a także obserwacji ich zachowań w życiu codziennym.
To naprawdę bardzo dobra propozycja na jesień. Czyta się błyskawicznie, rży ze śmiechu przynajmniej kilka razy w ciągu rozdziału i chcąc nie chcąc pisze się scenariusz filmowy, bo to jest naturalna reakcja na tę powieść. Gorąco polecam!
Komentarze
Prześlij komentarz