Mokradła można uznać za tereny przejściowe pomiędzy lądem a wodą. Są zatem (w dużym uproszczeniu) miejscami, które podtrzymują lokalny obieg wody, ale da się tamtędy przejść suchą stopą. W książce Marii Turtschaninoff stanowią przez lata nieodłączny element życia i egzystencji ludzi mieszkających w pobliżu, by w końcu stać się bohaterami jej powieści.
Jest to opowieść rodzinna, sięgająca XVIII wieku, kiedy to powstała niewielka osada Nevabacka. To miejsce, na przestrzeni lat, będzie świadkiem olbrzymiego szczęścia, ale też smutku, będzie miejscem radości, ale i tragedii. Będzie niemym obserwatorem życia rodzinnego i pokoleń następujących po sobie. Będzie adwokatem przyrody, z którą ludzie nie zawsze chcą współpracować.
Nie jest to powieść pełna patosu, a delikatna, czasem romantycznie naiwna, a kiedy indziej oniryczna opowieść o życiu. O miłościach, które były, rzeczach, które się wydarzyły, o żalu, wdzięczności, o emocjach towarzyszących odchodzeniu ukochanych bliskich.
Mamy tu niebywale delikatne historie, sportretowane w sposób wysoce kulturalny i delikatny. Dramatyczne i niejasne losy bohaterów to szalenie wrażliwe, pełne nieporozumień i niesnasek kompendium wiedzy o ludziach żyjących obok nas. Bohaterowie są bardzo ludzcy i prawdziwi. Popełniają błędy, są nieidealni i tacy, jakich widzimy nie raz we własnych bliskich.
Książka pełna jest wspomnień, opowieści o przeszłości i czasach sprzed kilkudziesięciu dekad. Dzięki temu, czytelnik ma szansę nie tylko poznać życie i charakter bohaterów, ale też zderzyć te dwa światy ze sobą, porównać ich zachowania, światopogląd i zagłębić się w ich myśli. To bardzo skomplikowany, ale ładnie i logicznie zrobiony zabieg.
Muszę też wspomnieć o tym, że książka w żadnym razie nie jest melodramatyczna, a czytelnik nie zostaje unurzany w oparach smutku i rozpaczy. To jest opowieść, z której można wysnuć mnóstwo wniosków, ale jakie one będą zależy od indywidualnych preferencji odbiorcy.
Komentarze
Prześlij komentarz