Przejdź do głównej zawartości

Splamiona jego żądzą – Marta Milda

Czego chcieć więcej w wakacyjny czas, niż kawy, czekolady i książki poprawiającej humor? Mnie do szczęścia wiele nie potrzeba, więc od czasu do czasu pozwalam sobie na odrobinę zapomnienia. No i dziś wyszło całkiem zgrabnie...



Utarty schemat: ona biedna - on bogaty i przystojny, właśnie się odrobinę posypał, gdyż w książce Marty Mildy wszystko jest na opak.  Bo tutaj główny bohater, Ukrainiec Andrij, otrzymuje propozycję nie do odrzucenia, a nie jak w wielu innych książkach - dziewczyna. I jak się możemy domyślać, przyjmuje ją i... wcale nie narzeka. No, może troszkę.

Czymże jest więc powieść Mildy? Ano naprawdę fajnym czytadłem. To takie książkowe guilty pleasure, które czyta się z ogromną przyjemnością i potem o tym opowiada. Bo nie ma nic gorszącego w tym, żeby czytać dla rozrywki i uśmiechać się szeroko.
Książka charakteryzuje się niebanalnym pomysłem, wyważoną ilością scen erotycznych i dość zabawną fabułą. I co jest najciekawsze – napisano tę pozycję bardzo poprawnie. Nie ma tu głupich, nijakich dialogów, przepełnionych chodnikowym żargonem. Tu wszystko do siebie pasuje. Jest jakościowo dobre i doskonale wyważone. Czytelnik nie poczuje ani przesytu formy nad treścią, ani niedosytu. To taki czytelniczy posiłek w sam raz.

Postaciom również daleko od nijakości. Są tacy, że łatwo się z nimi utożsamić, postawić się w danej sytuacji, polubić lub znienawidzić. I w tej powieści to kobieta ma moc sprawczą. To ona pociąga za wszystkie sznurki i ukierunkowuje fabułę. I to jest absolutnie dobre!

Poczytajcie sobie tę historię. Nie będziecie się nudzić, jestem o tym przekonana.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn