Przejdź do głównej zawartości

Ineke Meredith – Na dyżurze

 "Chirurdzy nie bez powodu uczą się używać skalpela. Lubimy udawać, że jesteśmy twardymi, zimnymi naukowcami. Nieustraszonymi. Ale tak naprawdę zostajemy chirurgami, bo mamy nadzieję, że uda nam się odciąć to, co nas prześladuje: słabość, pokusy, śmierć." Tak powiedziała serialowa Meredith Grey, w którymś odcinku popularnych "Chirurgów". Sądzę, że Ineke Meredith, chirurżka z krwi i kości mogłaby się z tymi słowami zgodzić. Wiadomo wszak, że lekarz to przede wszystkim człowiek, który ma też życie osobiste. Być może mocno skomplikowane i nie takie jak powinno być, ale ma.



Ta książka to opowieść o kobiecie, która dla kariery, pasji i potrzeby pomagania innym poświęciła lwią część swojego życia, także prywatnego. To opowieść o tym, jak w zdominowanym przez mężczyzn zawodzie, musiała się rozpychać i ciągle udowadniać, że jest dobrą lekarką, a w swoim fachu będzie jeszcze lepsza.

Poza tym, czytelnicy mogą też bliżej przyjrzeć się temu, jak pracuje oddział chirurgiczny, w jaki sposób traktowani są pacjenci i przede wszystkim temu, w jaki sposób stawiane są diagnozy. A jest to proces iście detektywistyczny w niektórych przypadkach, bowiem są takie objawy, które pasują do kilku różnych chorób.

Jest to lektura niezwykle szczera, pełna traum, bólu, ale i zrozumienia dla drugiego człowieka i tego, by pewne rzeczy zaakceptować i pójść dalej. To momentami mocno "inwazyjna" literacko opowieść, bo tu autorka nie stroni od mocnych opisów tego, co może się wydarzyć, a przypadki chorób są różne i często mocno skomplikowane.

Nie jest to jednak historia mroczna i przerażająca. Autorka przeplatała swoje wspomnienia różnorako. Czasem faktycznie trwożyła dość skomplikowanymi przykładami chorób, ale też opowiadała anegdoty, które równoważyły opowieść. Bólu też tutaj niemało, ale napisano to wszystko w taki sposób, że czyta się z zapartym tchem.

To ważna, pouczająca i mądra książka. O dyskryminacji, ale też ogromnej determinacji i talencie, który pozwala żyć na własnych warunkach.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...