Przejdź do głównej zawartości

Alwyn Hamilton – Buntowniczka z pustyni, tomy 1,2,3

 Człowiek nie jest w stanie przeczytać wszystkich książek, na które ma ochotę. Umykają czasem informacje o czymś wyjątkowym i wartym tego, by się nad tym pochylić. Tak właśnie było z trylogią Alwyn Hamilton, którą zainteresowałam się w momencie wznowienia. Jako ogromna fanka Dewabadu, po prostu rzuciłam się na tę opowieść i nie żałuję ani chwili spędzonej na lekturze. Powiedzieć, że to lektura wyjątkowa, to nie powiedzieć nic.









Jest to historia dziewczyny – Amani, żyjącej w świecie rządzonym przez twardy patriarchat. Postawiona przed faktem zamążpójścia za własnego wuja, bierze sprawy w swoje ręce i postanawia uciec. Jest świetna w strzelaniu, nie boi się wyzwań i tuż przed ucieczką postanawia wziąć udział w zawodach strzeleckich. Tam poznaje chłopaka, dzięki któremu felerne zamążpójście to fraszka, a sprawa zaczyna być poważna, ponieważ wplątuje się walkę przeciwko sułtanowi. I tu dopiero zaczyna się przygoda.

Cała ta trylogia łączy ze sobą nie tylko mnóstwo różnych wątków fabularnych, pełnych magii, dżinów, mitów i bajań, ale też niesie ze sobą pewne nauki, które mogą młodym ludziom przynieść ukojenie lub wskazać kierunek w wyborze własnej drogi życiowej.

To wieloetapowa powieść przygodowa, której nie można jednoznacznie zakwalifikować do jednego gatunku, bowiem znajdziemy tu wszystko, co najważniejsze. Są i elementy fantastyczne, i odrobina romansu, wszystko to okraszone wieloma barwnymi przygodami i osnute baśniową tajemnicą, która wciąga jak bagno.

Tę nieprawdopodobną historię cechuje też dobór bohaterów. To, w jaki sposób autorka połączyła wszystkich w jednej powieści jest wyjątkowe. Zbiór tak różnych, silnych i charyzmatycznych postaci nie pozwala na nudę czy przypaadkowość. Każda z nich ma swoją rolę do odegrania w historii, i każda ją doskonale wypełnia.

Polecam najgoręcej tę niezwykłą trzytomową podróż po poszukiwaniu siebie, własnego ja i podążaniu drogą, o której się nam nawet nie śniło.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n