Krystyny Mirek w odsłonie kryminalno-sensacyjnej nie znałam. Ale było to bardzo odświeżające zaskoczenie, bowiem tych kilku godzin spędzonych na lekturze, nie można uznać za stracone. Ba, nabrałam apetytu na więcej.
Małe, senne miasteczko, w którym wszyscy się znają, darzą jako takim zaufaniem i dużo o sobie wiedzą, okazuje się być miejscem, w którym rozgościł się morderca. Początkowo apatyczna i wynudzona społeczność nie reaguje zbyt przesadnie na wieść o znalezieniu zwłok z wbitym w serce sztyletem, dopiero kolejna ofiara powoduje poruszenie, a do domów zagląda strach...
Fajnie sobie to autorka wymyśliła. Ugotowała dwie pieczenie na jednym ogniu i wyszło to dość smakowicie. Mam tu na myśli połączenie aspektów psychologicznych i kryminalnych: relacji międzyludzkich, rodzinnych, sąsiedzkich i dość trudnego śledztwa, które choć początkowo toczy się dość mozolnie, później nabiera tempa.
Mamy tu ukryty nienachalny przekaz, by zbyt szybko nie ferować wyroków i nie wskazywać winnych, nie mając ku temu twardych dowodów. To też zwrócenie uwagi na to jakie życie toczą bohaterowie i czy jest im w tym wszystkim dobrze. Można też w tym postawić siebie i spojrzeć na swoje własne życie z szerszej perspektywy.
Dodatkowym atutem jest też dość duszna sceneria i powolne, niemal ślimacze tempo życia mieszkańców miasteczka. Krystyna Mirek tak manewrowała opisami miejscowości i nadawaniem jej mrocznego klimatu, że w końcu czytelnik zaczyna się bać i niepokój towarzyszy lekturze już do końca.
Polecam na jesienne długie wieczory.
Komentarze
Prześlij komentarz