Nadszedł ten czas, kiedy będziemy mogli odetchnąć i poleniuchować. Zatem jako najwięksi Janusze urlopu i cebulaki w jednym - rozpoczęliśmy przygotowania. Znaczy ja zaczęłam, bo chłopaki raczej mają to gdzieś. Młody przygotował wędkę, Małż kilka par skarpet, spodnie i buty, a ja... ?
A ja ślęczałam przed tą cholerną szafą i medytowałam do wszystkich ciuchowych i pogodowych świętości, żeby mi powiedzieli co mam spakować. Wywaliłam więc zawartość mojej szafy na podłogę i zanim rozpoczęłam pakowanie, wypiłam trzy kawy, zjadłam śniadanie i próbowałam wymusić na Małżu powieszenie nowej półki na książki. Niestety, walizka sama nijak zapakować się nie chciała, więc chcąc nie chcąc z wielkim ociąganiem zaczęłam przeglądać ubrania. Stroić się nie zamierzałam, bo łazić po skałach w sukience i szpilkach to chyba nie za bardzo. Padło więc na parę dżinsów, krótkie spodenki, szorty, legginsy, koszulę flanelową i kilka topów. Popatrzyłam na stos ubrań i przypomniało mi się, że przecież niedaleko jest plaża. Podobno ma padać, ale w razie upału trzeba być przygotowanym. Wbiłam zatem łepetynę w szufladę i z wypiętym tyłkiem rozpoczęłam poszukiwania stroju kąpielowego. Nie, to nie jest bikini wprost z szafy słynnych szafiarek, ale najzwyklejszy jednoczęściowy kostium z przymocowanym już pareo, choc w zasadzide to chyba kawał koca. Producent chyba wyszedł z założenia, że żelki powinny leżeć w paczce na półce sklepowej niż wylegiwać się na plaży. A moje udziska w konsystencji przypominają właśnie te galaretowate stwory, więc strój jak najbardziej na miejscu.
No dobra. To ta część odfajkowana - myślę sobie, ale po chwili lecę już do szafy bo jak będzie bardzo zimno o zmarznę, a kto mnie zna ten wie, że jest mi ciągle zimno, nawet w maju, lipcu, zresztą co za różnica? Znów się pochyliłam i wygrzebałam najcieplejsze i najbrzydsze skarpety pod słońcem. Tak uzbrojona, na pewno będę czuła się komfortowo.
Żeby nie było, turystka z cebulandii zaopatrzyła walizę również w bandaże, plastry, środki przeciwbólowe, wodę utlenioną, leki przeciwhistaminowe i krem z filtrem, a także oraz i oczywiście dwie rolki papieru toaletowego, bo nigdy nic nie wiadomo.
Podczas pakowania obuwia stała się rzecz niesłychana, ale możliwa do przewidzenia. Otóż, nowe sportowe sandały, które zakupiłam w Deichmanie za niecałe pięć dyszek w promocji, rozlazły się w rękach i teraz leżą i się kleją. Nie dam im tak łatwo odejść!
No, to tyle, jeśli chodzi o pakowanie. Jeszcze tylko muszę przygotować bułki z jajem i termos z herbatą i możemy jechać!
Komentarze
Prześlij komentarz