Przejdź do głównej zawartości

Sylwia Waszewska – Imiona śmierci

 Mam słabość do powieści fantastycznych. Jest ona na tyle silna, że mając wybór pomiędzy tym rodzajem literatury, a innym, zawsze stawiam na fantasy. Lubię wielotomowe, opasłe tomiska, które kryją w sobie wielowątkowe historie. Od czasu do czasu jednak, marzy mi się ciekawa historia zamknięta w jednym egzemplarzu. Niejeden fan gatunku powie, że to niemożliwe i temat porzuci, natomiast ja twierdzę, że takie powieści istnieją i sprawiają czytelnikowi olbrzymią przyjemność. Dziś słów kilka o Imionach śmierci Sylwii Waszewskiej.



W dalekowschodnich, malowniczych terenach, mieszkają pracowici, dzielni i utalentowani ludzie. Jedną z mieszkanek jest Yoshiko. Siedemnastoletnia dziewczyna, która dobrze włada bronią białą, porusza się niczym wytrawny wojownik, ale brakuje jej pokory i udoskonalenia technik, których nauczył ją dziadek. Wyrusza więc w trudną podróż do miejsca, nad którym władzę sprawuje Mistrz Pustej Natury, by tam odbyć odpowiednie szkolenie. Jej podróż jest niebezpieczna i karkołomna. W górach ratuje od śmierci młodego buntownika, który postawił sobie za cel zniszczenie Mistrzów. Dziewczyna nie spodziewa się jednak, że w tym momencie dopełniło się jej przeznaczenie.

Jakaż to była dla mnie niespodzianka, kiedy zaczęłam czytać. Nie dość, że autorka napisała tę książkę z lekkością i wysublimowaniem, to jeszcze ustroiła ją cudownymi opowieściami prosto z kraju kwitnącej wiśni. Cała fabuła zbudowana jest na podwalinach wywodzących się z dalekowschodniej kultury i sztuki. Autorka kierowała się ogromnym poszanowaniem dla sztuk walki, honorem, który często ważniejszy jest niż życie i mitycznymi opowieściami, które spajały historię w jedną, dorodną i pyszną całość.

Waszewska świetnie czuje się w tego typu klimatach. Zgrabnie lawiruje pomiędzy wątkami, muska je odrobiną magii, dosmacza doskonałym znawstwem w dziedzinie japońskich sztuk walki. Zaskakuje wiedzą, ciekawie opisuje architekturę, położenie geograficzne i zasady panujące w tym kraju. Sprytnie łączy to, co prawdziwe z fikcją.

Dynamiczne opisy walk, dźwięk zderzających się ze sobą mieczy, jęk konających i okrzyki bitewne, łączą się tutaj z magicznymi siłami, które wpływają na umysły walczących. Wszechobecny rwetes, intrygi i próby dominacji mieszają się z wewnętrznymi rozterkami bohaterów, ich walką wewnętrzną i problemami, które nawarstwiają się na przestrzeni lat.

Wszystko to przyozdobione jest absolutnie urzekającym wątkiem miłosnym, który nie ma w sobie nic z ckliwych romansów, ale jest zauważalny i opisany tak pięknie i zmysłowo, że trudno przejść obok niego obojętnie. Jest to miłość na wskroś piękna. Pierwsza, prawdziwa i czysta.

Jeśli więc lubicie historie japońskie, pełne opowieści dalekowschodnich, które dodatkowo umieszczono w fantastycznym uniwersum, to ta książka jest dla Was. Jednotomowa, skondensowana opowieść, którą czyta się jednym tchem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn