Przejdź do głównej zawartości

Maria Paszyńska – Gonitwa chmur

 Nie zdążyłam zapomnieć jeszcze o bohaterach "Warszawskiego niebotyku", kiedy to pojawiła się część druga. Całe moje uwielbienie do autorki pozostaje niezmienione, no może pogłębiło się jeszcze i umocniło, a arcyciekawe czasy warszawskiego międzywojnia będą skrzyły się w moich myślach długo i intensywnie. 



Powracają więc bohaterowie poprzedniej części i z gracją większą lub mniejszą wkraczają w dorosłość. A to przytłaczają ich problemy dnia codziennego, a to dopada melancholia, a innym razem moc i ochota na samorozwój albo i miłość, która przecież krąży wokół ludzi od dawien dawna. 

Choć ta część była zdecydowanie krótsza, to jednak autorce udało się tam upchnąć tak ważne informacje jak zbliżające się widmo wojny, rozwijający się i coraz bardziej galopujący antysemityzm, polityczne przepychanki, ale też to co najważniejsze: relacje międzyludzkie. Wspaniałe, okraszone kindersztubą zachowania, czułości, namiętności i miłość rodzicielską. 

Zachwycona jestem każdym aspektem. Opisami ciągle piękniejącej i rozwijającej się Warszawy, jej wspaniałą architekturą, nad poprawą której pracował szereg polskich architektów, nowoczesnością wkradającą się w łaski Polaków i marzeniami towarzyszącymi poznanym wcześniej bohaterom.

Urzekająco pisze też autorka o wspaniałościach spożywczych, o aromatycznej kawie czy herbacie, cudownych ciastkach, deserach i plackach, masie marcepanowej, cukierniczej i czekoladzie, która wówczas była bardzo popularna, a pozbawiona wszelkich ulepszaczy, była produktem rzemieślniczym. Wszystkie opisy kulinarne wprawiają żołądek w najprawdziwsze tortury, a ochota na coś ysznego towarzyszy właściwie do końca powieści.

To wspaniała, pięknie napisana, bardzo ciekawa powieść obyczajowa, w której nie brakuje historii Warszawy i jej mieszkańców. Gorąco polecam!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...