Przejdź do głównej zawartości

Marta Iwanowska-Polkowska – Kiedy życie mówi sprawdzam

 Nie czytuję poradników! Nigdy. Nie bardzo je rozumiem, nie lubię kiedy ktoś próbuje mi coś wmówić, nie potrzebuję tego. Dlaczego więc sięgnęłam po poradnik Marty? Ano z ciekawości. Dlatego, że kilkanaście lat temu poznałam autorkę i bardzo miło wspominam jej charyzmę, niezwykłą radość od niej bijącą, ale też dlatego, żeby przy okazji sprawdzić, czy może jednak poradniki są dla mnie. No i... niestety albo stety nic się nie zmieniło, ale opowiem o tej książce, bo być może komuś naprawdę pomoże.



Zacznę może od tego, że dobry skład, podział na rozdziały i podrozdziały przedzielone znakiem QR to świetny pomysł. Wytłuszczone zdania zwracają uwagę i wzrok osoby czytającej i pozwalają dłużej się na tych ważnych zdaniach zatrzymać. Można więc z powodzeniem poczytywać sobie tę książkę w tramwaju, pociągu, etc., a także wszędzie tam, gdzie mamy ochotę i niewiele czasu. 

Marta napisała tę książkę w taki sposób, jakby rozmawiała z najlepszą przyjaciółką i opowiadała jej o swojej podróży po życie. Język, którego używa, jest plastyczny i wielowymiarowy, co powoduje, że czytelnik czuje jakby rozmawiał z kimś bliskim. Opowiada o walce z chorobą, o dochodzeniu do siebie i spojrzeniu na to wszystko w inny sposób. Jestem więc przekonana, że osoby, które zachorowały lub zwątpiły w siebie i swój organizm, znajdą tu wsparcie i ciepło.

Jest to taki rodzaj opowiadania o poszukiwaniu siebie i poczuciu własnej wartości. Książka, mimo, iż porusza trudne kwestie, przepełniona jest optymizmem i nadzieją na lepsze jutro. To taki trochę śmiech przez łzy, ale bardzo oczyszczający i świeży.

Jeśli więc lubisz czytać poradniki, bo są dla Ciebie cennym drogowskazem, albo jeśli poczujesz, że potrzebujesz spojrzenia na życie, swoją chorobę (jaka by ona nie była) i znaleźć inny punkt widzenia, to ta książka będzie dobrym wyborem. To też opowieść dla tych, którzy szukają w życiu tego czegoś, ale nie mogą znaleźć. Marta wie, gdzie to coś jest i pomoże Ci to znaleźć!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...