Przejdź do głównej zawartości

Joanna Tekieli – Widunka

 Tuż po zakończeniu tej odprężającej i lekkiej jak mgiełka lektury, postanowiłam napisać słów kilka, by podsumować co też kryje się wewnątrz tej iście słowiańskiej okładki. A, że kryje się w niej wiele dobrego, toteż opowiadam co następuje.



Tytułowa Widunka, to nastoletnia Mira, mieszkająca w niewielkiej osadzie blisko ciemnego boru. Mieszkańcy to niezwykle pracowici ludzie, którym codzienność mija na pracy w polu i wyplataniu wiklinowych koszy, które później wędrują do sąsiednich osad. Pewnego razu, odwiedza ich dziad wędrowny – Roch, do którego wkrótce dołącza ciekawa świata Mira i razem ruszają na wyprawę.

Wszystkich tych, którzy myślą, że jest to powieść podobna do "Szeptuchy" Kasi Miszczuk muszę wyhamować, bo nie o tym jest ta opowieść. Nie ma tu bezbrzeżnych porywów serca i wielostronicowych opisów bogów, odprawianych guseł czy recept na lecznicze nalewki. Tu jest spokój i wielka cisza, która oplata czytelniczki niczym macki.

Jest to przede wszystkim baśniowa opowieść o poszukiwaniu własnego ja, lepszego jutra. O dążeniu do celu i przyjaźni, która procentuje.

Pięknie autorka opowiada o tzw. "głupiadach", czyli zabobonach, nakazach i zakazach wymyślonych na potrzeby chwili. Dużo mówi tu o bezmyślnej wierze w to, co przekazywane jest od wieków, ale nikt tego nie  sprawdził, ba! nie pomyślał o tym i nie wyrobił sobie własnego zdania. Niby powieść toczy się jeszcze przed nadejściem chrześcijaństwa, a wspólnych mianowników można znaleźć bardzo wiele.

Dużo tu też historii kobiet i tym, z czym borykały się już wtedy, i jak dzięki zaradnej i pomysłowej Mirze poradziły sobie z pewnymi bezsensownymi zasadami, udowadniając tym samym, że kobiety mogą zrobić dokładnie to samo co mężczyźni i odwrotnie.

Wejdźcie więc w ten stan bajań i słowiańskich rozkoszy z radością i nadzieją, bowiem jest tu tyle dobra, że chętnie wrócicie do tej niezwykłej powieści.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...