Czasem potrzebuję odskoczni w postaci uroczej, przepełnionej romantyzmem książki, w której oprócz fruwających w brzuchu motyli znaleźć też można garść wzruszeń i nadzieję, że nie ma sytuacji bez wyjścia, a szczęście jest na wyciągnięcie ręki.
Marta, główna bohaterka, od lat tkwiła w toksycznym związku. Decyzja o rozwodzie jest dla niej krokiem w nieznane, ale też pierwszym prawdziwym oddechem od dawna. Los, jak to często bywa w powieściach, lubi płatać figle i właśnie wtedy dostaje zaproszenie od Janisa, swojej dawnej miłości. Santorini staje się więc nie tylko miejscem ucieczki, ale i przystanią, w której można odnaleźć siebie na nowo.
To była ładnie napisana historia o miłości, która łączy dwoje ludzi aż po grób. Autorka opowiada nie tylko historię miłości, ale też opowiada o Grecji, przepięknych krajobrazach i najpyszniejszym jedzeniu.
Ta książka jest bardzo subtelna. Opowiada o przeżytych traumach, o tym, jak ważna w życiu jest obecność bliskich i przyjaciół i, że czasem nie da się wybrnąć z trudnej sytuacji życiowej bez odpowiedniej i fachowej opieki specjalistów. Mówi o tym, że to nic złego prosić o pomoc i wskazuje gdzie jej szukać.
Postaci są bardzo kolorowe, ale nieprzerysowane, odnosi się wrażenie jak gdyby byli naszymi znajomymi, przyjaciółmi, na których można liczyć. Dialogi nie są mdłe, autorka zaserwowała tu szereg ciekawych pyskówek pomiędzy bohaterami.
Próżno tu doszukiwać się zgrzytów czy niedoskonałości. Książka jest przemyślana, urocza i zawiera w sobie pewną uniwersalną mądrość. Jestem przekonana, że większość dziewcząt, które sięgną po tę książkę, wyniesie z niej odrobinę morału. Nie wszystkie historie kończą się happy endem, ale w niektórych przypadkach życie jednak skłania się ku szczęśliwym zakończeniom. I zawsze trzeba w nie wierzyć. Bo o tym, że muzyka łagodzi obyczaje, nie trzeba przypominać nikomu.
Komentarze
Prześlij komentarz