Przejdź do głównej zawartości

Kristen Ashley – Żądanie miłości

 Kristen Ashley jest doskonale znana wszystkim wielbicielkom romansów. Jej książki charakteryzują się tym, że bohaterami są źli chłopcy i niegrzeczne dziewczyny, często występują też wątki o zabarwieniu kryminalnym a to wszystko oplecione jest czerwoną nicią palącego pożądania i wzajemnego przyciągania. tym razem jednak autorka postawiła bardziej na obyczajowość. I wyszło jej to na dobre.



Bohaterką tej powieści jest Josephine, kobieta światowa, robiąca karierę, doskonale zorganizowana asystentka jednego z najbardziej rozchwytywanych fotografów. Wraca do swojego miejsca zamieszkania po śmierci ukochanej babci. Szybko jednak okazuje się, że oprócz pięknego domu na klifie, w testamencie otrzymała również opiekę przystojnego Jake'a, ojca trójki dzieci. To może prowadzić tylko w jedną stronę  do miłości.

Obyczajowa ścieżka literacka zdecydowanie wyszła autorce na dobre. Czytało się tę powieść lekko i przyjemnie. Historia była zupełnie inna, niż te, do których Ashley nas przyzwyczaiła. Była łagodniejsza, mądrzejsza i bardzo romantyczna.

Cudownie było czytać o tym, że bohaterami są już ludzie z pewnym bagażem życiowym, którzy mimo tego, że bardzo doświadczeni przez los, cały czas szukają miłości, przyjaźni i opiekuńczości. Podobało mi się rozwiązanie powrotu w rodzinne strony, zmierzenia się z demonami przeszłości i stawienia im czoła, a także zrzucania z siebie poczucia winy i wstydu. Bardzo to było przyjemnie skomponowane.

Żeby nie było, że jedynie pieję peany na cześć tej autorki, będę musiała dodać kilka słów krytyki. Niestety, jak to u tej Ashley bywa, jest rzecz, której chyba nigdy nie dopracuje. W każdej jej książce kuleją dialogi. Momentami są tak nijakie i niepotrzebne, że przekraczają granice infantylności. Trudno na przykład nie przewracać oczami czytając przez jedną stronę słów pożegnania w kilku synonimach. Zdarzały się też sceny, w których główna bohaterka usiłowała zripostować czyjąś wypowiedź lub wygłosić swoje zdanie na pewien temat, ale wychodziło to mdło, nijak i bardzo szkolnie. Słownictwo też czasem było nieco wydumane. I choć wiadomo, ze bohaterka jest kobietą z klasą, to jednak usiłowanie wpasowania słownictwa sprzed stu lat było zabiegiem wyjątkowo nieudanym i w połączeniu ze współczesnym językiem, wydawało się śmieszne. I to jest główny zarzut jaki mogę wystosować, ponieważ reszta (różnice klasowe, obyczajowość i cała historia) wyszła dość zgrabnie.

Oczywiście, można byłoby się przyczepić do tego, że fabuła wydawała się sztucznie zapychana wątkami, które niczego do historii nie wnosiły, ale nie jest to powieść naukowa, a czytadło na poprawienie humoru, więc uważam, że można przymknąć oko.

Życzę Wam miłej lektury i gorących przeżyć!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn