Romans osadzony w jakimś uniwersum fantastycznym, to moje ulubione guilty pleasure, po które sięgam zawsze z ogromną przyjemnością. Wydawało mi się, że z polskimi twórczyniami tego rodzaju literatury jestem na bieżąco, a jednak nie! I bardzo dobrze, bo czekała na mnie spora niespodzianka.
Autorka osadziła fabułę w świecie magicznym, w którym władza jest wykładnikiem spokoju, choć okraszona bardzo często wyjątkowo wysoką ceną. Królestwo Avereel przyjmuje właśnie pretendentów do ręki księżniczki Asteriee. I choć wybór wydaje się być kwestią czasu, to jednak nie wszystko idzie po myśli króla, bowiem Aster zostaje porwana. Ale czy aby na pewno dziewczyna trafiła do wrogów?
To dość schematyczna powieść, która wiadomo jak się skończy, ale... Napisana jest tak, że właściwie sama się czyta. Wszystko jest na swoim miejscu. I postaci się zgadzają (krnąbrne, niepoprawne i rzutkie), i dialogi logiczne. Ale i ten cały fantastyczny świat wymyślony został od początku do końca. I choć niektóre wątki aż prosiły o wyjaśnienie (np. kopalnia soli, umiejętności magiczne głównej bohaterki), to jednak nie był to tak olbrzymi zgrzyt żeby zaważyć na odbiorze.
Miałam czasem wrażenie, że Asteriee trafiła do lasu Sherwood, a Handar to odpowiednik Robina z Locksley, stwory podobne były nieco może do tych z Władcy pierścieni lub dworów Maas, ale jednak ostatecznie autorka nie powieliła ich jednoznacznie, a jedynie zaznaczyła ich obecność i o nich opowiedziała.
Jeśli zaś chodzi o wątek romantyczny, to wyszedł całkiem smacznie. Nie było tu pociągłych spojrzeń, słodkich jak miód i oblepionych czułymi słówkami uniesień, a ładnie oprawione w słowa uczucie, które paradoksalnie może uratować jedynie śmierć. I to w tym wszystkim jest najważniejsze.
Polecam, czytajcie. Nasze polskie autorki tez piszą fajne książki. Trzeba tylko dać sobie szansę na ich poznanie.
Komentarze
Prześlij komentarz