Przejdź do głównej zawartości

Ada Tulińska – Królestwo węży i krwi

 Romans osadzony w jakimś uniwersum fantastycznym, to moje ulubione guilty pleasure, po które sięgam zawsze z ogromną przyjemnością. Wydawało mi się, że z polskimi twórczyniami tego rodzaju literatury jestem na bieżąco, a jednak nie! I bardzo dobrze, bo czekała na mnie spora niespodzianka.



Autorka osadziła fabułę w świecie magicznym, w którym władza jest wykładnikiem spokoju, choć okraszona bardzo często wyjątkowo wysoką ceną. Królestwo Avereel przyjmuje właśnie pretendentów do ręki księżniczki Asteriee. I choć wybór wydaje się być kwestią czasu, to jednak nie wszystko idzie po myśli króla, bowiem Aster zostaje porwana. Ale czy aby na pewno dziewczyna trafiła do wrogów? 

To dość schematyczna powieść, która wiadomo jak się skończy, ale... Napisana jest tak, że właściwie sama się czyta. Wszystko jest na swoim miejscu. I postaci się zgadzają (krnąbrne, niepoprawne i rzutkie), i dialogi logiczne. Ale i ten cały fantastyczny świat wymyślony został od początku do końca. I choć niektóre wątki aż prosiły o wyjaśnienie (np. kopalnia soli, umiejętności magiczne głównej bohaterki), to jednak nie był to tak olbrzymi zgrzyt żeby zaważyć na odbiorze. 

Miałam czasem wrażenie, że Asteriee trafiła do lasu Sherwood, a Handar to odpowiednik Robina z Locksley, stwory podobne były nieco może do tych z Władcy pierścieni lub dworów Maas, ale jednak ostatecznie autorka nie powieliła ich jednoznacznie, a jedynie zaznaczyła ich obecność i o nich opowiedziała.

Jeśli zaś chodzi o wątek romantyczny, to wyszedł całkiem smacznie. Nie było tu pociągłych spojrzeń, słodkich jak miód i oblepionych czułymi słówkami uniesień, a ładnie oprawione w słowa uczucie, które paradoksalnie może uratować jedynie śmierć. I to w tym wszystkim jest najważniejsze.

Polecam, czytajcie. Nasze polskie autorki tez piszą fajne książki. Trzeba tylko dać sobie szansę na ich poznanie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...