Przejdź do głównej zawartości

Tatiana de Rosnay – Klucz Sary

 Wśród wielu pozycji na rynku, które traktują o Holokauście i II wojnie światowej, trudno znaleźć poruszającą i niosącą jak najwięcej prawdy o ludziach. Takich książek jest szalenie mało, bowiem ostatnio modne są infantylne treści, umieszczone jedynie w tych okrutnych dla świata i ludzi czasach historycznych. Bardzo się więc cieszę, że powieść Tatiany de Rosnay okazała się tą jedną z niewielu wartościowych książek, mimo, że osoby, o których pisała autorka to tylko postaci wymyślone na potrzeby fabuły.



Rzecz dzieje się w Paryżu w 1942 roku, podczas słynnej francuskiej obławy na Żydów Vel d'Hiv, podczas której tysiące rodzin trafiło do Auschwitz i nigdy już nie powróciło. Tak też się stało z rodziną tytułowej Sary, której udało się wydostać z niewoli, wierząc głęboko, że powróci do domu i uratuje brata, którego ukryła przed policją w tajnej skrytce. 

Tatiana de Rosnay pisze niezwykle plastycznie, do obezwładnienia czytelnika historią używa dwóch ram czasowych. Często korzysta z retrospekcji i porównuje czasy minione ze współczesnymi. Zwraca też uwagę na to, co ważne dla ludzi było kiedyś, a czym kierują się teraz.

Autorka bez pardonu wskazuje palcem na niechlubną w dziejach Francji obławę Vel d'Hiv. Wyraźnie daje znać, że udział Francuzów w tym strasznym procederze odbił się szerokim echem na świecie, a ludzie, nawet wiele lat po wojnie nie chcą o tym wydarzeniu rozmawiać, lub zasłaniają się lukami w pamięci. To wstydliwa i głęboka rysa na obywatelach Francji.

Trzeba przyznać, że mimo okropieństw i szalenie trudnych scen, udało się autorce wysunąć na pierwszy plan pewne ważne nauki. Mówi tu dużo o miłości, przywiązaniu, opowiada o tym jak ważna jest rodzina w życiu człowieka. Uczy pokory, ale bez patosu, woli wzruszyć.

To głęboka, szalenie wzruszająca i mądra podróż po Francji, ludzkiej podłości, ale i iskierce nadziei, która pojawia się zawsze na końcu. Polecam!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...