Przejdź do głównej zawartości

L.J. Shen – Thorne princess

 Od kilku lat panuje pewne przekonanie, że w romansach można "przemycić" ważne treści. Zgadzam się z nim, bo nie ma nic cenniejszego niż edukacja i każda droga ku temu jest dobra. Zdarza się jednak, że autorki zapędzają się w kozi róg i zamiast fabuły, przekazującej to co cenne, skupiają się na relacji, miłosnych uniesieniach, które aż wypływają z historii, a to, co interesującego i ważnego miało trafić do odbiorczyń, jest jedynie mglistym elementem umiejscowionym gdzieś, gdzie w zasadzie nikt nie zwraca na to uwagi. Czy L.J. Shen udała się ta trudna sztuka? No cóż, mimo wielu niedociągnięć, tak, poradziła sobie.



Jest to opowieść o (przepraszam za kolokwializm) "rozwydrzonej" młodej damie, córce byłego prezydenta USA, która trwoni pieniądze swojego ojca, żyje ponad stan i baluje na imprezach, czego skutkiem są zdjęcia w prasie brukowej przedstawiające ją w niezwykle kłopotliwych sytuacjach. Rodzice zatrudniają więc ochroniarza, który jest też jej mentorem, nauczycielem i coachem, po to, by młoda kobieta zmieniła nie tylko siebie, ale i styl życia. Rzecz jasna, między tym dwojgiem wybucha gorące uczucie, które wcale nie jest skutkiem ubocznym.

Trzeba przyznać, że autorka potrafi pisać lekko i przyjemnie, banalizuje z rzadka, ale szybko się poprawia,  potrafi składać zgrabne i dość zabawne dialogi, pełne ripost i pyskówek. Fajnie też opisuje akcje. Gdzieniegdzie zdarzają jej się wpadki fabularne, które nie pasują do całej romantyczno-ekologiczno-zmieniającej życie układanki, niemniej jednak jako całość wszystko jakoś się zgadza.

Są tu poruszane i tematy ekologiczne (i właśnie tutaj jest najwięcej błędów), i traumy ciągnące się z dzieciństwa; ignorowanie dziecka, sztuczne utrzymywanie pozorów, ale także wpływ dysleksji na życie młodych ludzi. Są i tematy sensu stricte mafijne i problemy psychiczne, związane z walką z bezwzględnymi ludźmi.

Czyta się szybko, całkiem przyjemnie. A romans, mimo, że dość przewidywalny, jest interesujący.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn