Przejdź do głównej zawartości

Anna Rybakiewicz – Do końca moich dni

 Znam wiele historii syberyjskich, pełnych cierpienia, nadwątlonych sił i wiary w to, że kiedyś wróci się jeszcze na łono Ojczyzny. Trudno więc mnie czymś zaskoczyć. Annie Rybakiewicz jednak się to udało, a ja płakałam przy tej powieści rzewnie i nie żałuję ani jednej minuty spędzonej przy lekturze.



Są tu opisane losy szlacheckiej rodziny Dobkiewiczów, których Czerwonoarmiści w brutalny sposób wydarli z własnego dworku i w wagonie bydlęcym zesłali do katorżniczej pracy w Kamyszence, jednego z wielu obozów. Piekielnie długie sześć lat w mrozie, pośród robactwa, braku jedzenia i przy nadmiarze pracy fizycznej, na zawsze odciśnie piętno na rodzinie która już nigdy nie spojrzy na świat tak jak przed wojną.

To była bardzo bolesna i sentymentalna podróż do bezsprzecznie pięknego miejsca na ziemi, ale niebezpiecznego i niosącego śmierć wszystkim tym, którzy byli za słabi na to by przetrwać. Mimo, że znam opowieści z Sybiru ze wspomnień męża dziadka, to i tak za każdym razem przechodził mnie dreszcz, kiedy czytałam o mrozie, albo chorobach towarzyszących więźniom.

Muszę przyznać, że autorka stworzyła powieść obyczajowo-historyczną, w której zawarła wszystkie najważniejsze dla tego typu literatury treści. I przyjrzała się dokładnie wątkom historycznym, ale i pokłoniła się w pas ludziom dotkniętym tym upodlającym zesłaniem. Nie zapomniala też o miłości. Gorącej, młodzieńczej, czystej i niewymagającej, ale też rodzicielskiej czy siostrzano-braterskiej. Każdy jej aspekt znalazł tu odzwierciedlenie.

Solidnie tutaj autorka doświadczyła swoich bohaterów. Postawiła ich w sytuacji bez wyjścia, ale ukazała światełko w tunelu i pozwoliła im podążać drogą, którą sami wybrali, z wszystkimi konsekwencjami jakie te rozwiązania niosły. I choć wiele z tych wyborów położyło się cieniem na późniejszym  życiu bohaterów, to w momencie podejmowania decyzji były słuszne i jedyne do zrealizowania.

Bardzo polecam tę piękną, choć wiodącą przez mękę historię. Oby nigdy więcej, żadna z rodzin nie doświadczyła takiego bólu jak Apolonia i jej najbliżsi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn