Bardzo lubię czytać romanse. Zawsze starannie wybieram je spośród wielu podobnych propozycji. Niestety, nie zawsze udaje mi się trafić na coś wartego uwagi i potem męczę się przeokrutnie, ale honorowo docieram do końca historii. Tak właśnie było w przypadku tej książki.
Fabuła jest bardzo prosta. Ona – córka bogatego architekta i aktorki, on – zawodowy bodyguard, który ma za zadanie chronić niepoprawną i rozkapryszoną pannicę. Między młodymi wybuchnie namiętność, ale żeby nie było zbyt kolorowo i prosto, pojawi się tez poważny problem w postaci szalonego, tajemniczego adoratora.
Zamysł tej książki był dobry, ale w trakcie pisania, gdzieś się autorce rozjechał i nie dość, że wyszło sztucznie, to jeszcze absolutnie nieprawdopodobnie.
Cała powieść napisana jest językiem prostym, potocznym, z wieloma elementami żargonu ulicznego, pozbawiona jakichkolwiek opisów, które ratowałyby ten grafomański tekst. Dialogi pomiędzy bohaterami szalenie mdłe, nijakie, pełne pyskówek rodem z liceum i dywagacji jak u nastolatków, a nie dorosłych ludzi.
Wątek sensacyjny jest tak nieprawdopodobny i niedopracowany, że właściwie nic tam się nie zgadza. Szaleniec, piszący tajemnicze listy do Pheobe, brzmi jakby pisała to nastolatka z problemami miłosnymi, próbująca zemścić się na obiekcie swoich uczuć, a sama akcja kryminalna wydumana i nielogiczna, nie mająca nic wspólnego z prawdziwym życiem. To taka trochę bajka dla dorosłych, pełna erotycznego napięcia i ludzi, którzy myśleć nie lubią.
Szkoda mi trochę autorki, bo ewidentnie książka jej nie wyszła, choć prawdopodobnie się starała. Dziś nie napiszę, że polecam, ponieważ nie mogę tego zrobić z czystym sumieniem.
Komentarze
Prześlij komentarz