Przejdź do głównej zawartości

Kristen Ashley – Od pierwszego wejrzenia

 Słota, leje, wieje, chłód smaga po twarzy i bezwzględnie ładuje się tam, gdzie niekoniecznie jest mile widziany. Ale kiedy tylko mam możliwość pozostania w domu i zaszycia się z książką, to czynię to bez skrupułów, oddając się lekturom poprawiającym humor lub ewentualnie takim, które umilą te paskudne czasy. Dziś będzie o takim właśnie czasoumilaczu. Mało ambitnym, z licznymi potknięciami, ale za to przyjemnym w odbiorze i wywołującym na licu rumieniec.



Mamy tu historię pogubionej Roxie, kobiety, która ucieka przed niebezpiecznym byłym partnerem, ścigającym ją po całych Stanach oraz stanowczego samca alfa  Hanka, policjanta o nieposzlakowanej opinii i sztywnym kręgosłupie moralnym. Despotycznym i nieznoszącym sprzeciwu mężczyźnie, traktującym kobiety przedmiotowo. Tych dwoje łączy potężna namiętność, niewyobrażalna siła pcha ich ku sobie i jak można się domyślać, wkrótce połączy ich nie tylko seks.

Książka jest przyjemna w odbiorze i moim zdaniem, opowieść byłaby kompletna  już po przeczytaniu dwustu stron. Potem jest nieco naciągana i na siłę tworzona, przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie. Bardzo szybko dochodzi tu do zbliżenia i wyznań, które zwykle pojawiają się pod koniec tego typu powieści. I, mimo, iż większość czytelniczek stwierdzi, że nie można być pewnym swoich uczuć do drugiej osoby, po spędzeniu z nią zaledwie kilku chwil, to tutaj jest to jak najbardziej normalne i raczej dziwić nie powinno.

Postaci są może nieco przejaskrawione, wyidealizowane i takie, z którymi z pewnością nie mielibyśmy do czynienia w realnym świecie, ale ponieważ jest to powieść romantyczna, można przymknąć na to oko i poddać się przyjemności czytania.

Dialogi są miejscami szalenie infantylne, czasami nawet dość głupie, zachowanie głównej bohaterki irytujące do granic wytrzymałości, a jej decyzje na tyle niepoważne, że czasem zastanawiałam się nad tym czy czytam o dorosłej kobiecie, czy może nastolatce.

Powieść napisana jest bardzo prostym językiem, przepełniona potocznymi, dosadnymi zwrotami, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Nie ma tu miejsca na wysublimowane i lekkie przekazy, autorka postawiła na prostotę i toporne rozwiązania, które nie pozostawiają zbyt wiele dla wyobraźni.

Całość doprawiona jest nieprawdopodobną ilością lukru i słodyczy, przepełniona dość płytkim rodzajem przyjaźni, której raczej w realu się nie oczekuje i czyta się o tym z zażenowaniem. 

I nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, mimo wszystko czytałam tę książkę z przyjemnością. Nie jest tak zła jak ta, o której opowiadałam Wam kilka dni temu, nie jest też wybitna. Ot, czytadło, ale takie wiecie... na raz, do kawki i słodkiego nicnierobienia.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

O sercu, żółci i kiju w dupie

Od niemal dziesięciu lat moja najukochańsza babcia żyje ze stymulatorem serca, który pilnuje prawidłowego rytmu serca i nie pozwala mu na leniuchowanie. Dzięki temu urządzeniu najbardziej pomysłowa kobieta na świecie, czort wcielony i anioł w jednym, żyje i ma się dobrze. I niech tak będzie! Kontrole takich stymulatorów odbywają się raz do roku i od siedmiu lat mam przyjemność jeździć z babcią do poznańskiej kliniki po to by sprawdzić czy wszystko w porządku. Od wielu lat nic się tam nie zmieniło. Kolejki oczekujących na badanie, zaduch, smutek i strach przed tym co powie lekarz, bo jak mówi babcia, jak pompa w organizmie siądzie to już dupa blada. Żeby uniknąć zmęczenia , koszmarnych kolejek i wszechogarniającej rozpaczy, zdecydowałyśmy się na kontrole prywatne. Ludzi jest zdecydowanie mniej, ale zawsze znajdzie się ktoś z kim można pogawędzić, a babcia to uwielbia. Bardzo często, ku mojej uciesze chwali i podtrzymuje na duchu starszych od siebie pacjentów mówiąc, że świetn