Słota, leje, wieje, chłód smaga po twarzy i bezwzględnie ładuje się tam, gdzie niekoniecznie jest mile widziany. Ale kiedy tylko mam możliwość pozostania w domu i zaszycia się z książką, to czynię to bez skrupułów, oddając się lekturom poprawiającym humor lub ewentualnie takim, które umilą te paskudne czasy. Dziś będzie o takim właśnie czasoumilaczu. Mało ambitnym, z licznymi potknięciami, ale za to przyjemnym w odbiorze i wywołującym na licu rumieniec.
Mamy tu historię pogubionej Roxie, kobiety, która ucieka przed niebezpiecznym byłym partnerem, ścigającym ją po całych Stanach oraz stanowczego samca alfa – Hanka, policjanta o nieposzlakowanej opinii i sztywnym kręgosłupie moralnym. Despotycznym i nieznoszącym sprzeciwu mężczyźnie, traktującym kobiety przedmiotowo. Tych dwoje łączy potężna namiętność, niewyobrażalna siła pcha ich ku sobie i jak można się domyślać, wkrótce połączy ich nie tylko seks.
Książka jest przyjemna w odbiorze i moim zdaniem, opowieść byłaby kompletna już po przeczytaniu dwustu stron. Potem jest nieco naciągana i na siłę tworzona, przynajmniej ja odnosiłam takie wrażenie. Bardzo szybko dochodzi tu do zbliżenia i wyznań, które zwykle pojawiają się pod koniec tego typu powieści. I, mimo, iż większość czytelniczek stwierdzi, że nie można być pewnym swoich uczuć do drugiej osoby, po spędzeniu z nią zaledwie kilku chwil, to tutaj jest to jak najbardziej normalne i raczej dziwić nie powinno.
Postaci są może nieco przejaskrawione, wyidealizowane i takie, z którymi z pewnością nie mielibyśmy do czynienia w realnym świecie, ale ponieważ jest to powieść romantyczna, można przymknąć na to oko i poddać się przyjemności czytania.
Dialogi są miejscami szalenie infantylne, czasami nawet dość głupie, zachowanie głównej bohaterki irytujące do granic wytrzymałości, a jej decyzje na tyle niepoważne, że czasem zastanawiałam się nad tym czy czytam o dorosłej kobiecie, czy może nastolatce.
Powieść napisana jest bardzo prostym językiem, przepełniona potocznymi, dosadnymi zwrotami, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Nie ma tu miejsca na wysublimowane i lekkie przekazy, autorka postawiła na prostotę i toporne rozwiązania, które nie pozostawiają zbyt wiele dla wyobraźni.
Całość doprawiona jest nieprawdopodobną ilością lukru i słodyczy, przepełniona dość płytkim rodzajem przyjaźni, której raczej w realu się nie oczekuje i czyta się o tym z zażenowaniem.
I nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego, mimo wszystko czytałam tę książkę z przyjemnością. Nie jest tak zła jak ta, o której opowiadałam Wam kilka dni temu, nie jest też wybitna. Ot, czytadło, ale takie wiecie... na raz, do kawki i słodkiego nicnierobienia.
Komentarze
Prześlij komentarz