Przejdź do głównej zawartości

Emily Rath – Pucking Around 2.

 Niesiona jakąś perwersyjną ciekawością oraz w pełni świadoma faktu, że czeka tu na mnie taka ilość seksu, której nie zniesie żaden człowiek, poddałam się chwili i przeczytałam Pucking Arond part two, by się przekonać co też autorka miała na myśli.



No i się dowiedziałam, ale nie jestem usatysfakcjonowana, bo mało Emily Rath pisze o głównym powodzie tego całego galimatiasu czyli poliamoryzmie. Właściwie zaznacza jedynie, że istnieje taki związek, że ludzie są w nim szczęśliwi i tyle. Zero tu miłości i czułości, zero wspólnego zaufania, życia i koegzystowania. Jest tu jedynie zarys związku, który skupia się li i jedynie na współżyciu w każdym możliwym zestawieniu i realizowaniu perwersyjnych zachcianek, co spycha na dalszy plan to, co mogłoby być szalenie ciekawe, gdyby nie forma przedstawienia.

Jestem świadoma, że autorka chciała zaszokować, zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Wspaniale, że pisze o homoseksualizmie, że opowiada o biseksualizmie, o byciu queer. Pięknie, że mówi o wolności i nie szufladkowaniu ludzi, nie zamykaniu ich w określonych grupach. I to wszystko się zgadza. Do czasu jednak, kiedy tych wszystkich bohaterów łączy małżeństwem i cały jej pomysł wali się jak domek z kart.

Wydaje mi się, że autorka chciała napisać erotyk, ociekający seksem i różnymi jego formami, ale, żeby było to trochę bardziej ludzkie, postanowiła opisać kilka zmagań sportowych żeby był trochę lżejszy w odbiorze i opisać kilka rzeczy wąznych dla czytelników. A, że wszystko to (oprócz seksu, rzecz jasna, bo tu przygotowała się solidnie) potraktowała po macoszemu, to wyszedł z tej powieści potworek antyliteracki, który trudno się czyta.

To, co jednak udało się autorce, to zwrócenie uwagi na poliamoryzm, dlatego zabieram się za szukanie książki, która tego arcyciekawego przypadku miłości nie sknoci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale stawia n