Niesiona jakąś perwersyjną ciekawością oraz w pełni świadoma faktu, że czeka tu na mnie taka ilość seksu, której nie zniesie żaden człowiek, poddałam się chwili i przeczytałam Pucking Arond part two, by się przekonać co też autorka miała na myśli.
No i się dowiedziałam, ale nie jestem usatysfakcjonowana, bo mało Emily Rath pisze o głównym powodzie tego całego galimatiasu czyli poliamoryzmie. Właściwie zaznacza jedynie, że istnieje taki związek, że ludzie są w nim szczęśliwi i tyle. Zero tu miłości i czułości, zero wspólnego zaufania, życia i koegzystowania. Jest tu jedynie zarys związku, który skupia się li i jedynie na współżyciu w każdym możliwym zestawieniu i realizowaniu perwersyjnych zachcianek, co spycha na dalszy plan to, co mogłoby być szalenie ciekawe, gdyby nie forma przedstawienia.
Jestem świadoma, że autorka chciała zaszokować, zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Wspaniale, że pisze o homoseksualizmie, że opowiada o biseksualizmie, o byciu queer. Pięknie, że mówi o wolności i nie szufladkowaniu ludzi, nie zamykaniu ich w określonych grupach. I to wszystko się zgadza. Do czasu jednak, kiedy tych wszystkich bohaterów łączy małżeństwem i cały jej pomysł wali się jak domek z kart.
Wydaje mi się, że autorka chciała napisać erotyk, ociekający seksem i różnymi jego formami, ale, żeby było to trochę bardziej ludzkie, postanowiła opisać kilka zmagań sportowych żeby był trochę lżejszy w odbiorze i opisać kilka rzeczy wąznych dla czytelników. A, że wszystko to (oprócz seksu, rzecz jasna, bo tu przygotowała się solidnie) potraktowała po macoszemu, to wyszedł z tej powieści potworek antyliteracki, który trudno się czyta.
To, co jednak udało się autorce, to zwrócenie uwagi na poliamoryzm, dlatego zabieram się za szukanie książki, która tego arcyciekawego przypadku miłości nie sknoci.
Komentarze
Prześlij komentarz