Soraya Lane ma nieprawdopodobne wyczucie literackiego smaku. Doskonale wyważa obyczajowość, którą lubi przyozdobić przygodą, odrobiną tajemnic, romansu i czułości. I to właśnie przekonuje mnie do jej twórczości. A seria o "Utraconych córkach" jest ostatnio moją ulubioną.
Ta część wiedzie czytelniczki do Szwajcarii. I choć początek znów rozpoczyna się w jednej z londyńskich kancelarii adwokackich z tajemniczym pudełkiem w roli głównej, to jednak dalej, historia toczy się nowym rytmem.
Dwie ramy czasowe, liczne retrospekcje i powroty do przeszłości powodują, że odrębne historie współpracują ze sobą ściśle i prowadzą przez poszczególne wątki aż do finalnego punktu. Książka pełna jest wspomnień, opowieści o przeszłości i czasach sprzed kilku dekad. Dzięki temu, czytelnik ma szansę nie tylko poznać życie i charakter bohaterów, ale też zderzyć te dwa światy ze sobą, porównać ich zachowania, światopogląd i zagłębić się w ich myśli. To bardzo skomplikowany, ale ładnie i logicznie zrobiony zabieg.
To urzekająca fikcja literacka, osadzona w pewnych ramach czasowych, które rządzą się swoimi prawami i są zupełnie inne od tych, znanych nam w czasach współczesnych. Mimo wszystko, podczas lektury szeroki wachlarz emocji przetacza się przez organizm osoby czytającej i jednocześnie potrafi zadbać o szybsze bicie serca, jak i przyprawić o potężne wzruszenie.
Nie jest to lekki romans do kawki, a cudowna, wielopoziomowa i złożona powieść obyczajowa, w którą autorka wplotła ważny element historyczny. Książka nie jest przekombinowana, fabuła skupia się na kontaktach międzyludzkich, społeczeństwie, uczuciach towarzyszących ludziom na co dzień.
Muszę też wspomnieć o tym, że książka w żadnym razie nie jest melodramatyczna, a czytelnik nie zostaje unurzany w oparach smutku i rozpaczy. To jest dramat, z którego można wysnuć mnóstwo wniosków, ale jakie one będą zależy od indywidualnych preferencji odbiorcy.
Komentarze
Prześlij komentarz