Przejdź do głównej zawartości

Cassandra Clare i Wesley Chu – Zaginiona Księga Bieli

 Od premiery ostatniego tomu o Nocnych Łowcach minęło już wiele czasu. Całe szczęście nie trzeba żegnać się z bohaterami tego cyklu, a obserwować ich życie i przygody w kolejnych, dodatkowych tomach. Dziś o drugiej części przygód czarownika Magnusa Bane'a z serii Najstarsze Klątwy



Cassandra Clare ma niesamowity dar do tworzenia książek, w których wraca do znanych czytelnikom uniwersów. Zarzuca się jej często, że wykorzystuje swoich fanów i z lubością przeciąga w nieskończoność przygody swoich bohaterów, wiedząc, że każdy, szanujący się czytelnik do nich wróci. No i ma rację. Bo ja wracam tu chętnie i każdej części wyczekuję z niecierpliwością.

Mamy tu bardzo przyjemny mix postaci. Zaglądamy i do Clary i Jace'a czyli ulubionej pary Nocnych Łowców, i do Isabelle i Simona, ale przede wszystkim opowieść dotyczy Magnusa i jego miłości do Aleca i tego przez co musieli przejść i z czym się zmierzyć, żeby dojść do miejsca, w którym są teraz. Ten związek nie jest idealny, nie jest krystaliczny, polega na ciągłych kompromisach, czasem wkradają się pomiędzy nich niejasności, ale szybko są wyjaśniane. A jeśli chodzi o ich rodzicielstwo, to jest ono wyjątkowo piękne.

A fabuła? No cóż, bywało różnie. Raz rozwleczona i przedobrzona, a kiedy indziej całkiem fajna i zabawna. Trochę kulało to w ogólnym rozrachunku i biorąc pod uwagę inne książki Cassandry, trzeba przyznać, że Zaginiona Księga Bieli wypada przy nich blado. 

Bardzo podobało mi się wplatanie chińskiej mitologii w treść książki, pyskówki między bohaterami i fajne, lekko sarkastyczne dialogi. Było też trochę intrygi, zawirowań fabularnych i scen walki, które były napisane tak jak lubię. No i wspaniały, dalekowschodni anturage, który uratował kulejące niekiedy sceny.

Nie jestem jednak w stanie jednoznacznie określić tej książki i wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeśli sami ją przeczytacie. Warunkiem jest jednak znajomość serii o Nocnych Łowcach i poznanie Magnusa Bane'a od początku.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bajka o królowej Róży

Całkiem niedaleko, bo tuż za brzozwym lasem, stał biały domek pokryty starą cementową dachówką, którą tu i ówdzie pokrywał mech. Pomalowane na zielono okiennice lśniły w słońcu, a wielkie, otwarte na oścież drzwi zachęcały do odwiedzin. W domku mieszkał ogrodnik Szkuta, którego największą miłością było hodowanie kwiatów. Jak nikt inny znał wszystkie rośliny znajdujące się w ogrodzie, dbał o nie, pielęgnował i pomagał rosnąć. Jego największą tajemnicą było to, że potrafił porozumiewać się ze swoimi kwiatami. To właśnie one mówiły mu gdzie najlepiej je posadzić, w którym miejscu ziemia jest odpowiednio żyzna, a w którym miejscu wyleguje się rudy kocur Stefek i lepiej byłoby to miejsce omijać. Szkuta kochał swój ogród, ale brakowało mu rośliny, z której byłby dumny i mógłby chwalić się nią wśród znajomych. Pragnął takiej rośliny, która królowałaby w jego ogrodzie, dlatego w pierwszy piątek czerwca wybrał się na wielki targ rolniczy z zamiarem zakupienia sadzonek. Jego ...

Bajka o wrocławskich krasnalach

Baju, baju, bajka... Wszystkie dzieci wiedzą o tym, że krasnoludki to małe dzieln e skrzat y , które pracują w nocy i pomagają ludziom. Ale czy wiecie, że jest miasto, w którym krasnale żyją i mają się dobrze? Nie? No to spieszę z pomocą. Otóż krasnale mieszkają we Wrocławiu, pięknym mieście położonym na Dolnym Śląsku. Mieszka tam pewien mały chłopiec, który przeżył niezwykłą przygodę. Mam 10 lat i na imię mi Cyryl. Mieszkam z mamą w dzielnicy Psie Pole we Wrocławiu, w starych koszarach wojskowych. Mój tato był porucznikiem w wojsku, ale zginął na misji i zostaliśmy z mamą we dwoje. Mam rude włosy i piegowaty nos. Nie przeszkadza mi to jednak, bo mama mówi, że dzięki temu jestem wyjątkowy. Chodzę do szkoły na naszym osiedlu i mam wielu przyjaciół. W naszym bloku mieszkają ludzie, którym często pomagam. Czasem pomagam sąsiadce z dołu, wyprowadzam psa pana Kazimierza lub przytrzymuję ciężkie drzwi od klatki, żeby Pani Krysia mogła swobodnie wejść wraz ze swoimi rozkrzycza...

Nalewki

O tym, że po kieliszeczku nalewki ciepło rozlewa się leniwie po organizmie i przyjemnie mrowi w palcach, wie każdy. O jej działaniu napotnym i terapeutycznym również. Ale, że drugiego dnia, po przekroczeniu limitu łeb waży tyle co czterdziestotonowa ciężarówka, to nie piszą nigdzie.  Łyczek rozgrzewającego trunku dla kurażu, kropelka nalewki do herbaty - potrafią zdziałać cuda. Już w przeszłości poważane matrony raczyły się słodkim cherry, zagryzając maślanymi ciasteczkami. Taką mieszankę zdecydowanie odradzam, ze względu na niekompatybilność wyżej wymienionych składników, których spożycie w nadmiarze może wywołać sensacje dwudziestego wieku w jelitach. No, chyba, że lubicie obcowanie z porcelanowym ludkiem, wtedy oczywiście, bardzo proszę, ale ja ostrzegałam. Na półkach sklepowych znajdziecie milion różnych smaków, ale domowe nalewki nie mają nic wspólnego z tymi komercyjnymi. Prawdziwa, zdrowotna nalewka śmierdzi, rozgrzewa i pali gardło jak garść chili, ale staw...