Moja babcia mawiała, że temu na górze nie wyszła starość. A to, czy jakikolwiek bóg brał w tym udział czy inne siły wyższe, coś w tym powiedzeniu faktycznie jest. Bo rzadko się zdarza, żeby ostatnie chwile życia należały do przyjemnych. O starości i przemijaniu, ale nie tylko, opowiedziała Valerie Perrin w swojej powieści, którą zadebiutowała w 2015 roku.
Jest to opowieść o młodej dziewczynie Justine, pracującej w domu opieki "Pod hortensjami". Pomimo młodego wieku, kobieta jest emocjonalnie wyniszczona, zmęczona i bierna. Rozmowy z podopiecznymi skłaniają ją do przemyśleń i przywracają wiarę w to, że życie może być piękne.
Valerie Perrin ma niebywałą zdolność do tworzenia powieści wieloznacznych, do składania zdań w taki sposób, by po dotarciu do kropki rozkładać tekst na czynniki pierwsze i zastanawiać nad tym co się właśnie przeczytało. Wszystko się tu ze sobą zgadza i nie ma tu nic przypadkowego.
Nie jest to jednak powieść pełna patosu, a delikatna, czasem romantycznie naiwna, a kiedy indziej oniryczna opowieść o życiu. O miłościach, które były, rzeczach, które się wydarzyły, o żalu, wdzięczności, o emocjach towarzyszących odchodzeniu ukochanych bliskich.
Mamy tu niebywale delikatną historię, sportretowaną w sposób wysoce kulturalny i delikatny. Dramatyczne i niejasne losy bohaterów to szalenie wrażliwe, pełne nieporozumień i niesnasek kompendium wiedzy o ludziach żyjących obok nas. Bohaterowie są bardzo ludzcy i prawdziwi. Popełniają błędy, są nieidealni i tacy, jakich widzimy nie raz we własnych bliskich.
Książka pełna jest wspomnień, opowieści o przeszłości i czasach sprzed kilku dekad. Dzięki temu, czytelnik ma szansę nie tylko poznać życie i charakter bohaterów, ale też zderzyć te dwa światy ze sobą, porównać ich zachowania, światopogląd i zagłębić się w ich myśli. To bardzo skomplikowany, ale ładnie i logicznie zrobiony zabieg.
Piękna, ważna, mądra!
Komentarze
Prześlij komentarz